13.11.2023, 00:34
Tajemnica 15 października. Co zdecydowało o wyniku wyborów? Kto i gdzie dał opozycji zwycięską falę?
Cytat:PiS otarło się o swój cel z początku kampanii, a mimo to wygrana w wyborach nie dała partii władzy. Jak to możliwe? Rozbiliśmy wyniki na czynniki pierwsze i wiemy już, co dokładnie stało się 15 października. Kiedy rozmawiało się z czołowymi politykami PiS kilka miesięcy przed wyborami, zwykle padało jedno zdanie:
Musimy zmobilizować naszych wyborców z 2019 r
Na Zjednoczoną Prawicę zagłosowało wtedy nieco ponad 8 mln ludzi, co dało samodzielne rządy partii Jarosława Kaczyńskiego. Cztery lata wcześniej PiS uzyskało 5,7 mln głosów, co oznacza, że w ciągu pierwszej kadencji swoich rządów zyskało ponad 2,3 mln nowych wyborców. Gra toczyła się o to, by ich utrzymać. Im bliżej 8 mln głosów (w 2019 r. dawało to 43,5 proc. poparcia), tym większa pewność, że uda się powtórzyć sukces. Wszak 37,6 proc. z 2015 r. dało więcej niż połowę miejsc w parlamencie, bo pomogły w tym wyniki innych partii (zmarnowały się głosy wyborców Lewicy, która nie przekroczyła progu dla koalicji).
Pozycja wyjściowa do walki o powtórzenie wyniku z 2019 r. wydawała się jednak trudna. Sondaże bardziej niż te z 2019 r. przypominały te z 2015 r., co nakazywało szukać szansy w potknięciu o próg którejś z mniejszych partii (najlepiej Trzeciej Drogi). Trudy pandemii, wojny i inflacji sprawiły, że już trzy lata przed wyborami PiS trwale spadło poniżej 40 proc. poparcia. Utrzymanie owych 8 mln wyborców było więc największą troską sztabowców. Nikt nie mówił o przekonywaniu nowych zwolenników, jak zazwyczaj ma to miejsce w kampaniach.
O dziwo, mimo tak kiepskich sondaży wynik PiS w liczbach bezwzględnych przypomina bardziej ten z 2019 r. niż 2015 r. Do głosowania na prawicę udało się przekonać 7,6 mln Polaków, co pokazuje, że kampania doprowadziła do mobilizacji, czyli pójścia do urn, niemal wszystkich, którzy nadal popierają partię Jarosława Kaczyńskiego. Utrata tych nieco ponad 400 tys. głosów nie wydaje się wielka, biorąc pod uwagę punkt wyjścia, ale boli. Gdyby udało się powtórzyć wynik z 2019 r. w liczbach bezwzględnych, pozycja do negocjacji koalicyjnych mogłaby być lepsza. Kim są w takim razie ci, których PiS straciło? Jakie grupy wyborców zraziły się do Prawa i Sprawiedliwości w drugiej kadencji?
Dane opublikowane przez Państwową Komisję Wyborczą pozwalają precyzyjnie wskazać, w których miejscowościach dana partia zdobyła jaką liczbę głosów. Z kolei opublikowane przez stacje telewizyjne wyniki badania exit poll realizowanego przez IPSOS (bardzo dokładny sondaż pod lokalami wyborczymi, a więc tylko wśród tych, którzy już zagłosowali) pozwalają w przybliżeniu oszacować, którą grupę w wyniku danej partii stanowią osoby z daną cechą społeczno-demograficzną (wiek, wykształcenie, rodzaj źródła dochodu/ utrzymania). Te ogólnodostępne dane z października porównaliśmy z takimi samymi z poprzednich wyborów.
Gdzie fala przybrała najmocniej?
We wszystkich dotychczasowych analizach podkreśla się rekordową frekwencję w tych wyborach. Spróbujmy się jednak dowiedzieć czegoś więcej o tych, którzy ją tworzyli. W wyborach 2019 r. frekwencja wyniosła 61,7 proc. Głosowało 18,7 mln ludzi z 30,2 mln uprawnionych do głosowania. Teraz frekwencja wyniosła 74,4 proc. Z 29,5 mln uprawnionych zagłosowało niespełna 22 mln ludzi. Uprawnionych do głosowania było ok. 720 tys. ludzi mniej. Jeśli jednak przyjrzeć się poszczególnym miejscowościom ze względu na ich wielkość, to nie wszędzie ubyło uprawnionych do głosowania. To zjawisko najmocniej dotknęło miejscowości poniżej 10 tys. mieszkańców (są to w dużej mierze wsie i małe miasteczka), gdzie ubyło aż 2,36 mln uprawnionych do głosowania. Te straty nadrabiały miasta, najwięcej powiatowe, czyli te liczące między 20 a 50 tys. mieszkańców. Tam w ciągu czterech lat przybyło niemal 500 tys. nowych głosujących.
Bez wątpienia tak duża różnica w liczbie uprawnionych, która zaszła w Polsce gminnej, gdzie PiS ma najwyższe poparcie, już na samym początku była dużą przeszkodą dla polepszenia wyniku prawicy, a odpowiedź na pytanie, dlaczego do niej doszło, może być kluczowa dla zrozumienia wyniku wyborów. Autorom niniejszej analizy nie udało się jej znaleźć. Z danych Głównego Urzędu Statystycznego wynika, że w tym czasie nie zmarło tylu ludzi w Polsce. W danych GUS nie widać też, by tempo procesów migracyjnych prowadziło do aż tak szybkiego wyludniania wsi. Między wyborami parlamentarnymi w 2019 r. a prezydenckimi w 2020 r. w miejscowościach liczących do 10 tys. mieszkańców przybyło ponad 20 tys. uprawnionych do głosowania. Gigantyczna zmiana w drugą stronę w tak krótkim czasie z pewnością wymaga osobnego opracowania socjologicznego.
Spośród 3,3 mln głosów więcej (w stosunku do wyborów sprzed czterech lat) 3,1 mln było ważnych. Jak one się rozłożyły? W Polsce gminnej, czyli miejscowościach do 10 tys. mieszkańców, oddano ok. 400 tys. głosów ważnych mniej, w Polsce powiatowej ( jak umownie nazywamy miejscowości liczące między 10 a 50 tys. mieszańców, choć są tam nie tylko miasta powiatowe) było ok. 1,7 mln głosów więcej. W większych miastach i za granicą padło 1,8 mln głosów więcej.
Kolejki do lokali w metropoliach (miasta powyżej 500 tys. mieszkańców – Warszawa, Kraków, Łódź, Wrocław, Poznań) mogły wywołać wrażenie, że tam rozegrała się sprawa wyniku wyborów, na który wpływ miała większa frekwencja, lecz pogłębiona analiza pokazuje, że przyrost głosujących w miastach powiatowych miał dużo większe znaczenie. To w miejscowościach liczących między 10 a 50 tys. mieszkańców padło dwa razy więcej głosów niż w metropoliach, a jeśli odliczymy głosy z zagranicy, dopisywane do wyników Warszawy, okazuje się, że średnie miasta dorzuciły do puli sprzed czterech lat ok. trzy razy więcej głosów niż pięć największych miast w Polsce, zamieszkanych łącznie przez 4,5 mln ludzi. Lider PO Donald Tusk, organizując pierwszy wiec po wyborach na wrocławskim Jagodnie, gdzie głosowanie skończyło się z powodu kolejek o godz. 3 nad ranem, próbuje utrwalić ten mit, lecz rządów PiS nie dałoby się obalić bez fali wywołanej w średnich miastach. Na pogorszenie się wyniku prawicy przez cztery lata miał zaś wpływ spadek liczby głosujących w najmniejszych miejscowościach (choć frekwencja tam rosła, mniej było uprawnionych).
Na podstawie tych danych można postawić hipotezę, że polaryzacja w kampanii posłużyła PiS w tym sensie, iż mimo słabszej pozycji sondażowej ugrupowanie ponownie odwołało się do podobnej liczby wyborców jak w swoim szczytowym okresie sprzed czterech lat. Gdyby partia miała lepsze notowania, mogłaby się nawet pokusić o pobicie tego wyniku, jednak uniemożliwiły to głębsze problemy wizerunkowe lub systemowe (ta analiza jest próbą odpowiedzi, lecz z pewnością wymaga pogłębienia i weryfikacji hipotez w badaniach). Zmobilizowanie do pójścia do urn niemal identycznej liczby wyborców PiS jak w szczycie popularności sondażowej partii można uznać za komunikacyjny sukces ugrupowania, a sprowadzanie dyskusji o wyniku do rzekomych błędów komunikacyjnych w kampanii jest uproszczeniem, mogącym skutkować niewłaściwymi wnioskami na przyszłość. Zadowolenie z dużej mobilizacji niemal całej dostępnej aktualnie dla PiS bazy wyborców nie oznacza, że nie należy rozwiązać problemów blokujących wzrost poparcia i pozyskiwanie nowych grup elektoratu. To z tego powodu rosnąca liczba głosujących zadziałała na korzyść opozycji. Przy 3,1 mln nowych głosujących opozycja dodała do swojego wyniku 2,6 mln głosów w odniesieniu do wyborów z 2019 r. Oznacza to, że dodatkowi wyborcy w tej stawce głosowali również na PiS, lecz przyrost frekwencji zadziałał mocniej na rzecz zróżnicowanej oferty opozycji (cztery lata temu to PiS było beneficjentem znacznie większej liczby głosujących).
Mieszkańcy prowincji pracujący poza rolnictwem odeszli od PiS
Mniejsza liczba głosujących w Polsce gminnej nie była jedynym problemem partii Jarosława Kaczyńskiego w terenie, który może uznać za swój bastion. Ugrupowanie straciło tam bowiem więcej wyborców (ok. 600 tys.), niż wynikałoby ze zmniejszenia się liczby wszystkich głosujących w miejscowościach do 10 tys. (400 tys.). Co ciekawe, mimo tego odpływu głosujących na prowincji żadna z innych partii, nawet kojarzona z wielkimi miastami PO, w liczbach bezwzględnych nie miała tam gorszego wyniku niż cztery lata temu.
Między 2019 r. a 2023 r. PiS straciło w miejscowościach liczących do 5 tys. mieszkańców ok. 400 tys. głosów, a w większych wsiach i małych miasteczkach (miejscowości liczące 5–10 tys. mieszkańców) ponad 200 tys. Nieco zyskiwało w tzw. średnich miastach (po ok. 100 tys. głosów w miejscowościach liczących 10– 20 tys., 20–50 tys. oraz 50–200 tys. mieszkańców). Spadek o mniej więcej 100 tys. głosów PiS zaliczyło jedynie w miastach zamieszkałych przez 200–500 tys. ludzi (to takie miasta jak Częstochowa, Gdynia, Katowice, Białystok, Bydgoszcz, Lublin, Szczecin, Gdańsk). W metropoliach liczących ponad 500 tys. mieszkańców PiS utrzymało podobny wynik jak w poprzednich wyborach po doliczeniu zagranicy (w samych metropoliach straciło ok. 100 tys. głosów).
Podsumowując – partia, dotąd szczycąca się swoją pozycją w Polsce gminnej, poprawiła wynik w średnich miastach, choć jak na wzrosty frekwencji w tym typie miejscowości to zyski PiS są tam skromne (200 tys. głosów więcej niż w 2019 r.). PO zyskała w miejscowościach liczących powyżej 10 tys. mieszkańców ponad 1,2 mln nowych wyborców (z zagranicą niemal 1,5 mln).
Struktura zmian poparcia PiS (ogromne straty w najmniejszych miejscowościach, niewielkie zyski w większych) idą w poprzek publicystycznych tez o utracie przez partię Jarosława Kaczyńskiego mitycznego centrum, definiowanego jako szukających spokoju „umiarkowanych konserwatystów”. Tego typu narracja podkreśla, że PiS w cztery lata straciło wyborców w miastach, nie dodając, że straty w małych, prowincjonalnych miasteczkach były porównywalne lub nawet większe niż w tych liczących powyżej 200 tys. mieszkańców, zaś w miastach średnich PiS wręcz zyskało nowych wyborców. Z pewnością jakaś część fali nowych wyborców, którzy zagłosowali przeciw PiS, może się łączyć z kwestiami światopoglądowymi. Przyczyn utraty wyborców Prawa i Sprawiedliwości należy jednak szukać głębiej.
PiS straciło głównie wyborców przed 40. rokiem życia (po 350 tys. w grupie wiekowej 18–29 i 30–39 lat). Dziurę w połowie udało się zasypać dzięki ludziom po 60. roku życia.
Można przyjąć, że utrata młodszych wyborców wiąże się z kwestiami światopoglądowymi, lecz znaczenie mogą mieć również inne czynniki, np. większa ekspozycja takich wyborców na treści godzące w wizerunek PiS, jakimi jest zalany internet – prawdziwe i wyimaginowane afery ugrupowania. Pośrednim dowodem może być sytuacja Konfederacji, okładanej w sieci przez wspierające opozycję NGO za swoje konserwatywne podejście do spraw światopoglądowych. Nie przeszkodziło jej to umocnić się wśród wyborców przed 40. rokiem życia i utrzymać poparcie w grupie najmłodszych.
Z danych IPSOS można oszacować, zakładając pewien margines błędu, że PiS straciło ok. 1 mln wyborców z 2019 r. na rzecz innych partii, zyskało podobną liczbę (głównie tych, którzy cztery lata wcześniej nie głosowali). Pozostali wyborcy PiS nie poszli do urn (mniej niż 500 tys.). Kto skorzystał najwięcej na dawnych wyborcach PiS? Szacunki pokazują, że połowę strat zagarnęły Trzecia Droga i Konfederacja. Na rzecz partii bardziej lewicowych (PO i Lewicy) PiS straciło ok. 250 tys. głosów. Bolesne są straty na rzecz komitetów, które progu nie przekroczyły – Polska Jest Jedna i Bezpartyjni Samorządowcy. One odebrały PiS tyle samo, co ugrupowania bardziej liberalne obyczajowo. Ogólnie 75 proc. strat PiS to wyborcy, którzy odeszli do komitetów prezentujących konserwatywną agendę. 40 proc. z tego 1 mln strat to głosy na komitety, które starały się być w sprawach obyczajowych równie radykalne jak PiS albo nawet radykalniejsze (PJJ i Konfederacja).
Więcej światła na przyczyny porzucenia PiS przez część wyborców rzucają szacunki dotyczące poszczególnych grup społeczno-zawodowych w elektoracie. Ankietowani przez IPSOS byli pytani o swoje źródło utrzymania. Na PiS – mimo obaw o wieś, definiowanych jako utrata poparcia rolników – zagłosowało tyle samo utrzymujących się z pracy na roli co przed czterema laty. Spadki wśród młodych wyborców sprawiły, że mocno zmniejszyła się liczba studentów głosujących na PiS (o dwie trzecie, lecz wynika to z faktu, że już w 2019 r. nie była to liczna grupa w elektoracie). Uwagę zwraca utrata pracowników usług czy robotników, których ubyło mniej więcej tyle samo co właścicieli firm.
Skoro wiemy, że PiS traciło wyborców głównie na prowincji i mieli oni mniej niż 50 lat, to oprócz studentów w tych kategoriach, gdzie straty były największe, raczej nie ma informatyków, dziennikarzy i właścicieli film konsultingowych, są za to: fryzjerki, kosmetyczki, mechanicy, prowadzący swoje działalności w branży budowlanej lub transportowej, fizyczni pracownicy fabryk, kasjerki w sklepach czy pracownicy gastronomii. Obawy o utratę poparcia na wsi były więc słuszne. Lecz PiS w kampanii za dużo uwagi poświęcało bardzo medialnym problemom rolników, a jednocześnie nie zaadresowało żadnej oferty do tych, którzy żyją w miejscowościach o podobnej wielkości, ale nie myślą jeszcze o emeryturze i utrzymują się z pracy poza rolnictwem.
Należy postawić pytanie, czy przyczyną ich odejścia od PiS (a także mobilizacji anty- PiS – tych, którzy dotąd byli wyborczo bierni) nie były kwestie portfelowe. Poprawa wskaźników gospodarczych za rządów PiS jest niezaprzeczalna, co przyznają czasem nawet wrodzy prawicy eksperci i dziennikarze. Statystyka uśrednia jednak wyniki z szybko rozwijających się miast i ich suburbiów (gdzie przemiany kulturowe sprawiają, że polepszająca się sytuacja materialna ma mniejsze znaczenie dla decyzji wyborczych) oraz prowincji, która choć ma większy zasób mieszkańców identyfikujących się z linią programową PiS, to wolniej poprawia sytuację ekonomiczną swoich mieszkańców.
Podczas popandemicznej inflacji, spotęgowanej w naszej części Europy wojną w najbliższym sąsiedztwie, ocena kierunku, w którym zmierza kraj, pogarszała się. W nieprzyjaznym dla rządzących otoczeniu medialnym łatwo było zwalać na nich winę za wszystkie nieszczęścia gospodarcze (rosnące koszty utrzymania, spadająca siła nabywcza przy budowie domu, zakupie mieszkania czy auta). I nawet jeśli opozycja nie proponowała rozwiązania tych kwestii, budowało to atmosferę sprzyjającą fali zmian. W tym sensie zasługi PiS (zwiększenie wynagrodzeń, rosnąca konsumpcja wewnętrzna, rekordy produkcji i eksportu) pozwalały utrzymać znaczną grupę wyborców w bastionach (biedniejsze województwa). Jednocześnie to tam narastały procesy, które sprawiły, że choć PiS nadal jest tam najsilniejsze, to przewaga partii nad innymi mocno stopniała. Elektorat Prawa i Sprawiedliwości nie konsumował owoców rekordowego wzrostu wynagrodzeń, bo rosły nie tylko ceny podstawowych produktów żywnościowych, lecz także dóbr pozwalających poprawić swój status materialny.
Według organizacji ACEA średni wiek aut, którym jeżdżą Polacy, to 14,5 roku (dane za 2021 r.). Dotyczy to głównie Polski gminnej, bo jednocześnie po pandemii prasa ekonomiczna donosiła o rekordowych kolejkach u dilerów nowych samochodów. Tyle że na tego typu zakupy pozwalają sobie mieszkańcy obszarów z większymi dochodami, gdzie PiS ma mniejszy zasób, po który może sięgnąć w wyborach. Choć statystyki gospodarcze pozwalają nam chwalić się nadganianiem zaległości w stosunku do krajów Europy Zachodniej, to w tej mocno odczuwalnej dla wielu Polaków materii niewiele się zmieniło w ciągu dwóch kadencji PiS. W jej pierwszym roku, według raportu ACEA, średni wiek polskiego auta wynosił ok. 15 lat. Statystycznie nastąpiła niewielka poprawa, lecz w dużej mierze skonsumowali ją mieszkańcy bogatszych rejonów Polski. Poprawiające się statystyki często nie są więc dowodem, że wszyscy żyją lepiej, ale mogą być też przykładem pogłębiającego się rozwarstwienia.
Choć bezrobocie w całym kraju jest rekordowo niskie (5 proc.), to nadal są powiaty, w których wynosi kilkanaście procent, a większość tych, którzy mają pracę, zarabia minimalne wynagrodzenie krajowe lub pracuje na czarno. W tych biedniejszych regionach tradycyjnie wygrywa PiS. Jak jednak pokazują dane, mobilizacja w tych miejscach była mniejsza niż w województwach o lepszej sytuacji materialnej. PiS tracił w mniejszych miejscowościach najwięcej, a nowi wyborcy, jeśli już zdecydowali się zagłosować, to wybierali opozycję. Zjawisko to występowało zarówno na bardziej konserwatywnym wschodzie, jak i szybciej laicyzującym się zachodzie kraju.
Daje to przesłanki, by twierdzić, że wspólnym mianownikiem tych decyzji wyborczych nie były kwestie światopoglądowe, lecz oczekiwania poprawy swojej sytuacji materialnej. Nawet jeśli opozycja nie miała tu wiarygodnej oferty, dość mocno zaatakowała silne strony dotychczasowej większości, dzieląc się rolami (część broniła programów społecznych, zapewniając ich utrzymanie, część nazywała je przekładaniem z kieszeni jednych do drugich). Czołowi politycy PiS w powyborczych wypowiedziach medialnych słusznie odwołują się do większej puli wyborców, którzy poparli, w tych wyborach o rekordowej frekwencji, partie niepostulujące światopoglądowej rewolucji oraz do 11 mln głosujących w referendum. Z jakiegoś powodu mimo pozostawania na płaszczyźnie wspólnej platformy programowej z PiS ci ludzie nie wybrali najsilniejszej oferty prawicy. Do wyniku konsumującego cały konserwatywny elektorat zbliżył się jedynie w drugiej turze wyborów prezydenckich z 2020 r. Andrzej Duda (10,4 mln głosów), który w kampanii inaczej stawiał akcenty. Dobrym określeniem dla wyzwania stojącego przed prawicą może być wypowiedź premiera Mateusza Morawieckiego dla Interii:
Prawo i Sprawiedliwość nie musi szukać nowej tożsamości, ale musi swoją tożsamość poszerzać
Najważniejsza z pogód to pogoda ducha