09.01.2015, 20:20
Niewielkie miasto Żnin, stolica regionu pałuckiego, leży w dolinie między dwoma jeziorami – stanowiącymi część długiego łańcucha jezior polodowcowych. Prowadził tędy niegdyś ważny szlak handlowy: odgałęzienie słynnego szlaku bursztynowego, łączącego wybrzeże Morza Śródziemnego z Bałtykiem.
Pierwsza najstarsza osada znajdowała się nieco na północ od obecnego miasta, w miejscu gdzie dzisiaj w łagodnym wietrze faluje woda Jeziora Żnińskiego Dużego. Stary gród był ponoć niezwykle piękny, bogaty i chętnie odwiedzany przez kupców zdążających w różnych kierunkach na wozach obficie wypełnionymi towarami.
Najstarsze dzieje grodu osnuwa legenda. Wedle niej w zamierzchłych czasach pewien książę prowadzący swój lud w poszukiwaniu siedzib dotarł aż na tereny Pałuk. Znużony uciążliwą wędrówką zatrzymał się w na przesmyku między jeziorami, aby rozbić na noc bezpieczne obozowisko. Teren był trudno dostępny, doskonale zabezpieczając przed nagłym najazdem.
Niebawem na łagodnym zboczu polany, obok zręcznie ustawionych namiotów i szałasów zapłonęły wieczorne ogniska. Roztaczał się stąd piękny widok na błękitną taflę jezior, na pogrążone w oparach moczary oraz na ciemną dąbrowę, ciągnącą się zwartą ścianą wzdłuż wijącej się linii brzegu. Urzeczony krajobrazem książę postanowił tu pozostać i założyć swoją siedzibę gród. Pod uderzeniami toporów zaczął się cofać odwieczny bór, a na wykarczowanej ziemi zaczął wyrastać gród otoczony wałem obronnym.
Mijały lata, gród rozrastał się i bogacił. Wkrótce wieść o jego zasobności rozeszła się daleko docierając do odległych nawet państw. Pewnego dnia do grodu zjechał bogaty kupiec z dalekiej Brandenburgii. Towarzyszyły mu żona i piękna córka Erika. W grodzie wszyscy młodzieńcy potracili głowy dla niej, zabiegali o jej względy urzeczeni jej urodą. Uległ jej powabom także jedyny syn władcy grodu Żnińskiego – Mirosław. Oczarowany wdziękami pięknej Eriki ciągle przebywał w jej towarzystwie, zaniedbując swoje obowiązki na dworze ojca, łamiąc też stare obyczaje panujące w grodzie.
Sędziwy ojciec z goryczą i żalem w sercu obserwował zachowanie syna, pełen obaw iż zechce on pojąć Niemkę za żonę. Dobrze bowiem znał przewrotność i zachłanność Brandenburczyków.
- Chyba pojmujesz – napomniał syna – że Erika jest z Brandenburczyków, odwiecznych naszych wrogów. Ona nas wszystkich może przywieść do zguby. Chcę, abyś objąwszy władzę po mojej śmierci, z całym oddaniem służył mieszkańcom Żnina.
Bezprzytomnie zakochany Mirosław nie zważał na słowa ojca ani na przestrogi przyjaciół. Zmartwiony wielce, stary władca zaczął coraz mocniej zapadać na zdrowiu, niedomagać i po trzech miesiącach zmarł. Od tej chwili zaczął się ciężki okres dla grodu i jego mieszkańców. Mirosław nie czekając nawet na zakończenia żałobnych obrzędów, wbrew tradycji, za usilną namową narzeczonej ogłosił swoje z nią zaślubiny. Wydał z tej okazji iście książęcą ucztę, by całe miasto się weseliło i bawiło. Jednak do suto zastawionych stołów nie zasiadł żaden z mieszkańców. Wszyscy bowiem pogrążeni w szczerej żałobie po zmarłym władcy, któremu własny syn nie oddał należnej po śmierci – zgodnie ze starą tradycją – czci.
- Widzisz jak twoi poddani lekceważą ciebie i naszą uroczystość – mówiła do młodego następcy Erika. Pokaż im żeś ty ich władcą! Każ siłą sprowadzić biesiadników! – podburzała swego małżonka.
Jednak Mirosław nie dał wiary słowom żony. Kazał jedynie muzykantom dąć w dudy i piszczałki, aby wszyscy słyszeli, że uczta weselna już się zaczęła – łudząc się, że przybędą. Niemniej, nikt nie przyszedł.
Uroczystość odbyła się jedynie w obecności kilkunastu gości, przeważnie Brandenburczyków. Władcą Mirosław okazał się niedoświadczonym, a co gorsza uległym. Zaślepiony miłością do Eryki – ulegał jej niemal we wszystkim. Przebiegła, przewrotna i żądna władzy Niemka wykorzystywała to wywierając coraz to większy wpływ na decyzje i rządy męża. Mirosław czuł w głębi serca, że jego uległość wobec zachłannej Eriki przynosi szkodę mieszkańcom grodu. Był jednak zbyt słaby, aby się sprzeciwić.
Dręczony potęgującymi się wyrzutami sumienia – szukał ucieczki, zapomnienia w winie, a przebiegła Erika korzystając z tego sprawowała praktycznie rządy. Wkrótce pewna już całkowicie siebie, za milczącą zgodą męża sprowadziła do grodu swoich ziomków z Brandenburgii. Rychło oni objęli większość wszystkich urzędów, sprawując rzeczywistą władzę w grodzie. Bezwolny natomiast Mirosław popadł całkowicie w pijaństwio, nie dostrzegając narastającego zagrożenia.
- Muszę tu zaprowadzić nowe obyczaje, naszą kulturę i prawa – chwaliła się przed mężem. Nie mogę ciągle patrzeć na te wstrętne gęby naszych poddanych.
- Jak możesz lekceważyć prawa i tradycje przodków! Obrażać ludzi którzy rzetelną pracą w poszanowaniu obyczajów praojców stworzyli tu dostatek – usiłował jeszcze słabo protestować i przeciwstawiać się Mirosław.
- Te barbarzyńskie obyczaje nazywasz prawem?! Prymitywne, drewniane, zakopcone chaty mają świadczyć o dostatku? Nie chcę pośród tego marnować swojego życia i urody. Nie dlatego wyszłam za ciebie, godząc się tu pozostać. Przyzwyczajona jestem do cywilizowanego życia, nie wśród tych barbarzyńców – histeryzowała Erika.
Mirosław nie mógł już nic zdziałać, przeciwstawić się, naprawić swojej lekkomyślności. Nie miał w nikim oparcia – nielubianego władcę – otaczali jedynie Brandenburczycy, sprowadzeni i osadzeni w urzędach przez Erikę. Toteż jedyne co mu pozostało – jak mniemał – godzić się pokornie na wszystkie posunięcia żony, zagłuszając niespokojne sumienie coraz częściej winem i miodem.
.Nie chcę marnować swojego życia pośród tych prymitywnych ludzi – powtarzała Erika. Jak prawdziwie można korzystać z życia, to się dopiero ode mnie nauczysz. Poznasz, co to prawdziwe bogactwo i dostatek, gdy zapanują tu nasze obyczaje.
Erika wraz ze swoim dworem prowadziła wystawne życie. Cudzoziemcy deprawowali swoimi obyczajami ludność grodu. Podatki i daniny nakładane na nich rujnowały ich coraz bardziej. Poborcy dopuszczali się całkiem bezkarnie coraz większych nadużyć. Zastraszeni surowymi karami ludzie posmutnieli, niechętnie pracowali – niepewni swego dorobku, który w każdej chwili pod byle pozorem mógł ulec konfiskacie. Prowadząca pełne przepychu życie Erika potrzebował coraz więcej pieniędzy – podnosiła więc wysokość podatków i danin. Szerzyły się napady, rabunki i jawne zdzierstwo. Bywało, że biednego rzemieślnika, który nie mógł wywiązać się z olbrzymich podatków, chłostano publicznie, następnie wypędzano z grodu. Na uliczkach coraz liczniej żebrały wynędzniałe dzieci. Ten i ów rzucił im kromkę chleba. Niekiedy jednak za cały posiłek musiały im wystarczyć słone łzy. Natomiast pulchna Erika nie przestawała wymyślać coraz to wykwintniejszych zabaw i uczt.
Będąc już u kresu wytrzymałości mieszkańcy Żnina zdecydowali się wysłać grupę zasłużonych ludzi rzemiosła do Mirosława, aby temu wszystkiemu położył kres, przywrócił dawne sprawiedliwe obyczaje i prawa. Erika jednak nakłoniła Mirosława, by odmówił ich przyjęcia twierdząc, że działają bezprawnie. Mimo to wysłannicy nie odchodzili, uparcie domagając się rozmowy z ich władcą. Upór rozzłościł Mirosława, który kazał ich surowo i przykładnie ukarać. Gdy wieść o tym rozeszła się w grodzie, oburzenie i gniew ogarnął wszystkich mieszkańców na to jawne już bezprawie. Domagano się natychmiastowego uwolnienia więźniów. Najmłodsza córka jednego z uwięzionych mieszczan – Dobrosława – postawiła wstawić się za nim do Eriki.
Jej prośby i błagania na nic się zdały, jedynie jeszcze bardziej rozsierdziły władcę, który dla przykładu i postrachu skazał ojca Dobrosławy na śmierć. Wyrok miano wykonać szybko, już następnego dnia. Zadowolona z decyzji męża Erika postanowiła osobiście dopilnować wykonania wyroku.
W dzień egzekucji, wczesnym rankiem siłą spędzono wszystkich mieszkańców na rynek, gdzie miano wykonać wyrok. Strojna Erika przybyła na miejsce z mężem i swym dworem. Gdy przeprowadzano skazańca, tłum nagle zafalował. To zrozpaczona córka skazanego, Dobrosława przepychała się przez zwarty tłum, aby raz jeszcze rzucić się do stóp władcy i prosić, błagać o łaskę dla ojca.
Mirosław był nieugięty, odtrącił ją nogą i kazał wysmagać biczem. Złowrogi głos werbli i świszczące uderzenia bicza zlewały się w jeden dźwięk. Dziewczyna nie czuła jednak uderzeń. Widząc jedynie olbrzymi topór wzniesiony nad głową ojca, wybuchnęła rozpaczliwym płaczem, a z oczu jej popłynęły rzęsiste łzy. Spływały obficie, i szybko utworzyły strugę, wartko płynącą do Gąsawki. I wówczas nagle woda w małej rzeczce łączącej oba jeziora zaczęła gwałtownie przybierać. Po chwili już najniższe uliczki grodu zalewała woda.
Przerażenie ogarnęło oprawców. Chcieli zmienić wyrok i opuścić zagrożone miejsce. Było jednak za późno. Woda przybierała tak gwałtownie, że w kilka chwil zatopiła cały rynek. W tym morzu łez z jakąś dziwną swobodą pływali wszyscy prawi mieszkańcy grodu. Tylko zły Mirosław i Erika ze swoim dworcem nie mogli utrzymać się na wodzie i jeden po drugim pogrążali się we wzburzonych falach. Mirosław wraz z żoną próbowali się jeszcze ratować na wieży. Wdrapywali się z wielkim trudem coraz wyżej, jednak im dalej zdołali się wspiąć tym wyżej podnosiła się woda wokół. Resztkami sił dotarli wreszcie do dzwonów i ostatnim wysiłkiem złapali za sznur największego z nich, gdy spieniona fala zmyła ich w kotłującą toń. Jeszcze jeden rozpaczliwy wysiłek ratowania się po sznurach innych dwóch dzwonów – i następny potężny wir wciągnął ich na zawsze w ciemną otchłań. Rozkołysane ich szamotaniem dzwony rozdzwoniły się donośnie oznajmiając wszystkim śmierć znienawidzonego władcy z całym jego dworem. Rozlegał się ten dźwięk nawet wtedy, gdy wierzchołek wieży dawno pogrążył się w falach powiększonego jeziora.
Ocalała ludność po wielu latach wspólnych wysiłkiem zbudowała nową osadę, która dała początek dzisiejszemu miastu.
Tragiczne dzieje zatopionego grodu z czasem poszłyby w zapomnienie gdyby nie bicie dzwonów, które słychać ponoć w głębinach wschodniej części jeziora w spokojne letnie wieczory. Starzy rybacy opowiadają, że wielokrotnie rwali swe sieci w jeziorze zahaczając o zatopioną wieżę. Wschodnia część jeziora pochłania też wielu śmiałków, którzy lekceważą przestrogi i niespokojny żywioł wody.
.
Feliks Malinowski
Legendy Pałuckie okolic Żnina, Graf-Bog.
Materiał opublikowany w celach edukacyjnych
Pierwsza najstarsza osada znajdowała się nieco na północ od obecnego miasta, w miejscu gdzie dzisiaj w łagodnym wietrze faluje woda Jeziora Żnińskiego Dużego. Stary gród był ponoć niezwykle piękny, bogaty i chętnie odwiedzany przez kupców zdążających w różnych kierunkach na wozach obficie wypełnionymi towarami.
Najstarsze dzieje grodu osnuwa legenda. Wedle niej w zamierzchłych czasach pewien książę prowadzący swój lud w poszukiwaniu siedzib dotarł aż na tereny Pałuk. Znużony uciążliwą wędrówką zatrzymał się w na przesmyku między jeziorami, aby rozbić na noc bezpieczne obozowisko. Teren był trudno dostępny, doskonale zabezpieczając przed nagłym najazdem.
Niebawem na łagodnym zboczu polany, obok zręcznie ustawionych namiotów i szałasów zapłonęły wieczorne ogniska. Roztaczał się stąd piękny widok na błękitną taflę jezior, na pogrążone w oparach moczary oraz na ciemną dąbrowę, ciągnącą się zwartą ścianą wzdłuż wijącej się linii brzegu. Urzeczony krajobrazem książę postanowił tu pozostać i założyć swoją siedzibę gród. Pod uderzeniami toporów zaczął się cofać odwieczny bór, a na wykarczowanej ziemi zaczął wyrastać gród otoczony wałem obronnym.
Mijały lata, gród rozrastał się i bogacił. Wkrótce wieść o jego zasobności rozeszła się daleko docierając do odległych nawet państw. Pewnego dnia do grodu zjechał bogaty kupiec z dalekiej Brandenburgii. Towarzyszyły mu żona i piękna córka Erika. W grodzie wszyscy młodzieńcy potracili głowy dla niej, zabiegali o jej względy urzeczeni jej urodą. Uległ jej powabom także jedyny syn władcy grodu Żnińskiego – Mirosław. Oczarowany wdziękami pięknej Eriki ciągle przebywał w jej towarzystwie, zaniedbując swoje obowiązki na dworze ojca, łamiąc też stare obyczaje panujące w grodzie.
Sędziwy ojciec z goryczą i żalem w sercu obserwował zachowanie syna, pełen obaw iż zechce on pojąć Niemkę za żonę. Dobrze bowiem znał przewrotność i zachłanność Brandenburczyków.
- Chyba pojmujesz – napomniał syna – że Erika jest z Brandenburczyków, odwiecznych naszych wrogów. Ona nas wszystkich może przywieść do zguby. Chcę, abyś objąwszy władzę po mojej śmierci, z całym oddaniem służył mieszkańcom Żnina.
Bezprzytomnie zakochany Mirosław nie zważał na słowa ojca ani na przestrogi przyjaciół. Zmartwiony wielce, stary władca zaczął coraz mocniej zapadać na zdrowiu, niedomagać i po trzech miesiącach zmarł. Od tej chwili zaczął się ciężki okres dla grodu i jego mieszkańców. Mirosław nie czekając nawet na zakończenia żałobnych obrzędów, wbrew tradycji, za usilną namową narzeczonej ogłosił swoje z nią zaślubiny. Wydał z tej okazji iście książęcą ucztę, by całe miasto się weseliło i bawiło. Jednak do suto zastawionych stołów nie zasiadł żaden z mieszkańców. Wszyscy bowiem pogrążeni w szczerej żałobie po zmarłym władcy, któremu własny syn nie oddał należnej po śmierci – zgodnie ze starą tradycją – czci.
- Widzisz jak twoi poddani lekceważą ciebie i naszą uroczystość – mówiła do młodego następcy Erika. Pokaż im żeś ty ich władcą! Każ siłą sprowadzić biesiadników! – podburzała swego małżonka.
Jednak Mirosław nie dał wiary słowom żony. Kazał jedynie muzykantom dąć w dudy i piszczałki, aby wszyscy słyszeli, że uczta weselna już się zaczęła – łudząc się, że przybędą. Niemniej, nikt nie przyszedł.
Uroczystość odbyła się jedynie w obecności kilkunastu gości, przeważnie Brandenburczyków. Władcą Mirosław okazał się niedoświadczonym, a co gorsza uległym. Zaślepiony miłością do Eryki – ulegał jej niemal we wszystkim. Przebiegła, przewrotna i żądna władzy Niemka wykorzystywała to wywierając coraz to większy wpływ na decyzje i rządy męża. Mirosław czuł w głębi serca, że jego uległość wobec zachłannej Eriki przynosi szkodę mieszkańcom grodu. Był jednak zbyt słaby, aby się sprzeciwić.
Dręczony potęgującymi się wyrzutami sumienia – szukał ucieczki, zapomnienia w winie, a przebiegła Erika korzystając z tego sprawowała praktycznie rządy. Wkrótce pewna już całkowicie siebie, za milczącą zgodą męża sprowadziła do grodu swoich ziomków z Brandenburgii. Rychło oni objęli większość wszystkich urzędów, sprawując rzeczywistą władzę w grodzie. Bezwolny natomiast Mirosław popadł całkowicie w pijaństwio, nie dostrzegając narastającego zagrożenia.
- Muszę tu zaprowadzić nowe obyczaje, naszą kulturę i prawa – chwaliła się przed mężem. Nie mogę ciągle patrzeć na te wstrętne gęby naszych poddanych.
- Jak możesz lekceważyć prawa i tradycje przodków! Obrażać ludzi którzy rzetelną pracą w poszanowaniu obyczajów praojców stworzyli tu dostatek – usiłował jeszcze słabo protestować i przeciwstawiać się Mirosław.
- Te barbarzyńskie obyczaje nazywasz prawem?! Prymitywne, drewniane, zakopcone chaty mają świadczyć o dostatku? Nie chcę pośród tego marnować swojego życia i urody. Nie dlatego wyszłam za ciebie, godząc się tu pozostać. Przyzwyczajona jestem do cywilizowanego życia, nie wśród tych barbarzyńców – histeryzowała Erika.
Mirosław nie mógł już nic zdziałać, przeciwstawić się, naprawić swojej lekkomyślności. Nie miał w nikim oparcia – nielubianego władcę – otaczali jedynie Brandenburczycy, sprowadzeni i osadzeni w urzędach przez Erikę. Toteż jedyne co mu pozostało – jak mniemał – godzić się pokornie na wszystkie posunięcia żony, zagłuszając niespokojne sumienie coraz częściej winem i miodem.
.Nie chcę marnować swojego życia pośród tych prymitywnych ludzi – powtarzała Erika. Jak prawdziwie można korzystać z życia, to się dopiero ode mnie nauczysz. Poznasz, co to prawdziwe bogactwo i dostatek, gdy zapanują tu nasze obyczaje.
Erika wraz ze swoim dworem prowadziła wystawne życie. Cudzoziemcy deprawowali swoimi obyczajami ludność grodu. Podatki i daniny nakładane na nich rujnowały ich coraz bardziej. Poborcy dopuszczali się całkiem bezkarnie coraz większych nadużyć. Zastraszeni surowymi karami ludzie posmutnieli, niechętnie pracowali – niepewni swego dorobku, który w każdej chwili pod byle pozorem mógł ulec konfiskacie. Prowadząca pełne przepychu życie Erika potrzebował coraz więcej pieniędzy – podnosiła więc wysokość podatków i danin. Szerzyły się napady, rabunki i jawne zdzierstwo. Bywało, że biednego rzemieślnika, który nie mógł wywiązać się z olbrzymich podatków, chłostano publicznie, następnie wypędzano z grodu. Na uliczkach coraz liczniej żebrały wynędzniałe dzieci. Ten i ów rzucił im kromkę chleba. Niekiedy jednak za cały posiłek musiały im wystarczyć słone łzy. Natomiast pulchna Erika nie przestawała wymyślać coraz to wykwintniejszych zabaw i uczt.
Będąc już u kresu wytrzymałości mieszkańcy Żnina zdecydowali się wysłać grupę zasłużonych ludzi rzemiosła do Mirosława, aby temu wszystkiemu położył kres, przywrócił dawne sprawiedliwe obyczaje i prawa. Erika jednak nakłoniła Mirosława, by odmówił ich przyjęcia twierdząc, że działają bezprawnie. Mimo to wysłannicy nie odchodzili, uparcie domagając się rozmowy z ich władcą. Upór rozzłościł Mirosława, który kazał ich surowo i przykładnie ukarać. Gdy wieść o tym rozeszła się w grodzie, oburzenie i gniew ogarnął wszystkich mieszkańców na to jawne już bezprawie. Domagano się natychmiastowego uwolnienia więźniów. Najmłodsza córka jednego z uwięzionych mieszczan – Dobrosława – postawiła wstawić się za nim do Eriki.
Jej prośby i błagania na nic się zdały, jedynie jeszcze bardziej rozsierdziły władcę, który dla przykładu i postrachu skazał ojca Dobrosławy na śmierć. Wyrok miano wykonać szybko, już następnego dnia. Zadowolona z decyzji męża Erika postanowiła osobiście dopilnować wykonania wyroku.
W dzień egzekucji, wczesnym rankiem siłą spędzono wszystkich mieszkańców na rynek, gdzie miano wykonać wyrok. Strojna Erika przybyła na miejsce z mężem i swym dworem. Gdy przeprowadzano skazańca, tłum nagle zafalował. To zrozpaczona córka skazanego, Dobrosława przepychała się przez zwarty tłum, aby raz jeszcze rzucić się do stóp władcy i prosić, błagać o łaskę dla ojca.
Mirosław był nieugięty, odtrącił ją nogą i kazał wysmagać biczem. Złowrogi głos werbli i świszczące uderzenia bicza zlewały się w jeden dźwięk. Dziewczyna nie czuła jednak uderzeń. Widząc jedynie olbrzymi topór wzniesiony nad głową ojca, wybuchnęła rozpaczliwym płaczem, a z oczu jej popłynęły rzęsiste łzy. Spływały obficie, i szybko utworzyły strugę, wartko płynącą do Gąsawki. I wówczas nagle woda w małej rzeczce łączącej oba jeziora zaczęła gwałtownie przybierać. Po chwili już najniższe uliczki grodu zalewała woda.
Przerażenie ogarnęło oprawców. Chcieli zmienić wyrok i opuścić zagrożone miejsce. Było jednak za późno. Woda przybierała tak gwałtownie, że w kilka chwil zatopiła cały rynek. W tym morzu łez z jakąś dziwną swobodą pływali wszyscy prawi mieszkańcy grodu. Tylko zły Mirosław i Erika ze swoim dworcem nie mogli utrzymać się na wodzie i jeden po drugim pogrążali się we wzburzonych falach. Mirosław wraz z żoną próbowali się jeszcze ratować na wieży. Wdrapywali się z wielkim trudem coraz wyżej, jednak im dalej zdołali się wspiąć tym wyżej podnosiła się woda wokół. Resztkami sił dotarli wreszcie do dzwonów i ostatnim wysiłkiem złapali za sznur największego z nich, gdy spieniona fala zmyła ich w kotłującą toń. Jeszcze jeden rozpaczliwy wysiłek ratowania się po sznurach innych dwóch dzwonów – i następny potężny wir wciągnął ich na zawsze w ciemną otchłań. Rozkołysane ich szamotaniem dzwony rozdzwoniły się donośnie oznajmiając wszystkim śmierć znienawidzonego władcy z całym jego dworem. Rozlegał się ten dźwięk nawet wtedy, gdy wierzchołek wieży dawno pogrążył się w falach powiększonego jeziora.
Ocalała ludność po wielu latach wspólnych wysiłkiem zbudowała nową osadę, która dała początek dzisiejszemu miastu.
Tragiczne dzieje zatopionego grodu z czasem poszłyby w zapomnienie gdyby nie bicie dzwonów, które słychać ponoć w głębinach wschodniej części jeziora w spokojne letnie wieczory. Starzy rybacy opowiadają, że wielokrotnie rwali swe sieci w jeziorze zahaczając o zatopioną wieżę. Wschodnia część jeziora pochłania też wielu śmiałków, którzy lekceważą przestrogi i niespokojny żywioł wody.
.
Feliks Malinowski
Legendy Pałuckie okolic Żnina, Graf-Bog.
Materiał opublikowany w celach edukacyjnych