Forumezo.pl - Forum ezoteryczne i magiczne
Legendy Pomorza Zachodniego - Wersja do druku

+- Forumezo.pl - Forum ezoteryczne i magiczne (https://www.forumezo.pl)
+-- Dział: MAGIA CZAROSTWO (https://www.forumezo.pl/forumdisplay.php?fid=47)
+--- Dział: Tradycja i Obyczaje - Magia Nie Tylko Ludowa (https://www.forumezo.pl/forumdisplay.php?fid=228)
+---- Dział: Legendy Baśnie (https://www.forumezo.pl/forumdisplay.php?fid=229)
+---- Wątek: Legendy Pomorza Zachodniego (/showthread.php?tid=9372)



Legendy Pomorza Zachodniego - Solveig - 15.09.2014

O lubińskiej syrence i zakonniku


Było to dawno, bardzo dawno temu, gdy na pia­stowskim stolcu władał jeszcze chrobry kneź Bolko Krzywogęby, a na świecie mniej było ludzi, a więcej dziwów przeróżnych, o jakich się filozofom nie śniło.

Na zachodnim cyplu wolińskiego ostrowu, tuż pobok kasztelu Lu­bin osiadł pewien zakonnik, by nawracać Pomorzan na wiarę Chrystusową. Przybył z dalekiego południa, a młody był i pełen zapału do pracy duszpasterskiej wśród pogan. Czarne jego źrenice gorzały im żarliwej wiary, a serce przepełniała wielka miłość do ubogich ludzi, których nauczał Ewangelii. — Bóg jest miłością! — głosił zebranym — a największą cnotą chrześcijanina jest kochać bliźniego jako siebie samego.

Mieszkał w ubogiej pustelni skleconej z bukowych bierwion, ozdobionej jedynie krzyżem u szczytu. Żywił się wyłącznie owocami leśnymi, chlebem jęczmiennym i rybą, a spał na ławie dębowej przykrytą wilczą skórą. Jakie było jego nazwisko rodowe, tego nikt nie wiedział, znano tylko jego imię zakonne: brat Dominik.

Pewnego razu, a było to wiosną, brat Dominik zerwał się z ła­wy skoro świt i udał się nad Zalew Odrzański na swe poranne pacierze. Ubrany był skromnie w białą płócienną szatę przepasaną rzemieniem, a jego stopy odziane w drewniane sandały żłobiły wilgotnym piasku głębokie ślady.

Słońce ledwie że wyjrzało znad boru i cisza głęboka panowała jeszcze wokoło, gdy braciszek pochylił się ponad wodą, by obmyć z twarzy resztki snu nocnego. Nagle ujrzał wynurzającą się z fal przedziwną istotę. Miała duże zielone oczy, koralowe usta i długie złociste włosy; spod wody wyglądał rybi ogon pokryty srebrną łuską.

Brat Dominik przetarł powieki, lecz widząc, że go wzrok nic muli, nakreślił krzyż w powietrzu i zawołał:

— Idź precz, szatanie!...

Odpowiedział mu dźwięczny śmiech, jakoby tysiąc srebrnych dzwoneczków rozdzwoniło się nagle nad wodą.

— Nie jestem żadnym szatanem, jestem panną wodną, Świetlaną, najmłodszą z siedmiu cór króla Bałtyku. Czy nigdy o mnie nie słyszałeś ?

Dominik, oczarowany niezwykłą istotą, stał w milczeniu jak skamieniały.

— A ty kim jesteś biały młodzieńcze o oczach z czarnego diamentu ? — zapytała syrena ponownie.

Braciszek ostatnim wysiłkiem woli otrząsnął się z czarodziejskiego omamienia i żegnając się pośpiesznie, pobiegł ku swej pustelni. Odtąd już więcej nie przychodził nad brzeg Zalewu Odrzańskiego ani o świcie, ani wieczorem.

Lecz Świetlana, która od pierwszego wejrzenia zakochała się na amen w urodziwym zakonniku, nie zamierzała dać za wygraną. Co noc, gdy srebrzysty miesiąc wtoczył się na niebo, a gwiazdy zapalały się zarówno w błękicie, jak i w seledynowej toni Zalewu, podpływała cicho pod sam brzeg w pobliże pustelni i zaczynała śpiewać swą nocną balladę. A była to pieśń tak piękna i tęskna, i pełna niewymownego czaru, że wola ludzka topniała pod jej wpływem jako topnieje pod promieniami słońca.

Dominik jedyny ratunek widział w modlitwie i pracy. Modlił się więc coraz żarliwiej i coraz goręcej głosił nową wiarę wśród okolicznych pogan, leczył też ubogich, a rolników nauczał uprawy winorośli i południowych jarzyn. By umartwić jeszcze bardziej swe ciało, a wzmocnić ducha, zaczął pościć surowo ponad nakazaną reguł zakonną, a pod płócienną suknię wdział pokutną włosiennicę. Schudł przy tym i poczerniał na twarzy.

Lecz czarodziejski śpiew Świetlany niepokoił go nieustannie, brzmiał mu w uszach, wdzierał się przemocą do mózgu, odbierał sen.

Wówczas biedny braciszek poprosił miejscowych rybaków, by przenieśli jego pustelnię w głąb boru, na niewielki pagórek porosły kępą karłowatych sosen. Syreni śpiew nie sięgał już do jego pustelni, znalazł wreszcie upragniony spokój.

Lecz tu spotkała go inna przygoda, która miała się stać źródłem jego nieszczęścia.

U podnóża pagórka tryskało kryniczne źródło, do którego przybywali okoliczni mieszkańcy, woda Zalewu była bowiem przed wiekami, tak jak i dzisiaj, nieco słona. Wśród przychodzących Dominik zauważył smukłą dziewczynę o lnianych warkoczach spływających jej aż do kolan. Zjawiała się co dzień o świcie, gdy braciszek odmawiał właśnie swe poranne modlitwy, nabierała dwie konwie wody i szybko schodziła w dół ku leśnej drożynie.

Któregoś jednak dnia nie przyszła po wodę. Nie przyszła i nazajutrz. Dnia trzeciego w południe zjawił się w pustelni wyrostek prosząc usilnie zakonnika do chorego. Brat Dominik wziął torbę z lekami i ruszył za przewodnikiem. Przed chatą rybacką oczekiwała go dziewczyna z lnianymi warkoczami. Bez słowa wprowadziła zakonnika do chorego. Leżał nieprzytomny na posłaniu, a na piersiach spoczywała opuchnięta mocno dłoń. Zakłuł się rybią ością. Dominik nakazał rozpalić ognisko na kamiennym trzonie, opalił nad nim wyjęty z torby nóż i przeciął wrzód na dłoni. Następnie przyłożył na ranę płócienny plaster z maścią, którą sam przyrządzał z lnianego oleju i świeżego pszczelego wosku.

Przed odejściem dowiedział się, iż dziewczyna ma na imię Bogdana, a chory jest jej ojcem.

Nazajutrz o świcie Bogdana jak dawniej przyszła z konwiami do źródła. Oznajmiła braciszkowi, iż chory odzyskał przytomność i czuje się lepiej oraz podziękowała za leki i opiekę. Dominik dopiero teraz spostrzegł, że dziewczyna ma duże niebieskie oczy o przedziwnym wyrazie jakiegoś wielkiego spokoju i zadumy, a miękko zarysowane usta zdradzały wrodzoną łagodność i dobroć.

Tak zaczęła się ich przyjaźń nie mająca w sobie nic ziemskiego. Dominik kilkakrotnie jeszcze odwiedzał rybaka, dopóki ten nie odzyskał całkowicie zdrowia, a w drodze powrotnej do pustelni rozmawiał dużo z Bogdaną o misji chrystianizacyjnej na Pomorzu biskupa Ottona z Bambergu. Dziewczyna zwierzyła się braciszkowi, iż chciałaby również poświęcić się wyłącznie Bogu. Przyrzekł, iż w czasie najbliższej bytności w Szczecinie postara się o przyjęcie jej do klasztoru.

Pewnego dnia, a było to jak raz w wigilię św. Jana, rozmawiając o najbliższej przyszłości, zawędrowali aż na cypel lubiński, gdzie stęskniona syrena pląsała po falach Zalewu daremnie wypatrują Dominika. Gdy spostrzegła go w towarzystwie córki rybaka, zapałała straszliwą zazdrością i gniewem i poprzysięgła zemstę obojgu. W te pędy popłynęła ze skargą do ojca swego, króla głębin wodnych.

I nagle rozszalała się ogromna burza. Chociaż nie było jeszcze południa, ciemności nocne spowiły ziemię, a po niebie raz po raz przetaczały się z grzmotem ogniste zygzaki piorunów. Za chwilę deszcz lunął jak z cebra.

Dominik i Bogdana skryli się przed nawałnicą pod przybrzeżną sosną, lecz oto ogromna fala wtargnęła z hukiem na ląd i zagarnęła ich w głębinę razem z sosną i kawałem podmytego brzegu.

Gdy burza ucichła i wygładziła się powierzchnia Zalewu Odrzańskiego, mieszkańcy Lubina na próżno poszukiwali brata Dominika i Bogdany. Zniknęli bez śladu. Wówczas źli i niewdzięczni ludzie — a gdzie ich nie ma! — orzekli, iż jest to niechybnie kara boża za złamanie ślubów zakonnych przez Dominika. Jedynie ojciec Bogdany, zrozpaczony rybak Dobromysł, znający cały Zalew jak swą własną chatę, wyjaśnił, iż jest to niewątpliwie sprawka zawistnej syreny- Świetlany. Tak też było istotnie. Mściwa syrena porwała ich do swego kryształowego pałacu na dnie Zalewu i uwięziła w dwóch przeciwległych wieżycach. Dominik i Bogdana, nawykli do długich, przyjacielskich rozmów, mogą odtąd jedynie z oddali spoglądać siebie poprzez szmaragdowe fale. a każde ich spojrzenie śledzi zazdrosna syrena. A ludzie prości opowiadają, że co roku w noc wigilijną świętego Jana kryształowy pałac wypływa na powierzchnię wód, a Świetlana ofiarowuje wolność dla obojga za jeden jedyny pocałunek, który braciszek Dominik złoży na jej ustach. Zakonnik jednak ciągle odmawia.

Lecz syrena nie traci nadziei, wierzy że Dominik ulegnie kiedyś jej błaganiom, i przez cały rok następny znów stroi się w najpiękniejsze swe szaty i śpiewa najcudniejsze ballady morskie przed więźniem kryształowego pałacu.

Może dlatego coraz rzadziej widują ją ludzie na powierzchni Szczecińskiego Zalewu.



Legenda o urodziwej Stence, korsarce wolińskiej


Na zachodnim krańcu polskiego Bałtyku leży wyspa Wolin, słynąca z pięknych krajobra­zów, bogatej fauny i flory oraz licznych uzdro­wisk. Wolin szczyci się też prastarą historią, osnutą wieloma podaniami i legendami.

Jedno z tych podań wiąże się z małym jeziorkiem Gardno, leżą­cym około sześciu kilometrów na wschód od Międzyzdrojów. Osobli­wością jeziorka jest to, że jest ono oddalone od morza zaledwie dwie­ście pięćdziesiąt metrów, a wznosi się ponad jego poziom około sie­demnastu metrów; leży więc na wzgórzu. Kształt ma również dziwny: wielkiej gwiazdy otoczonej wokoło bukowym lasem, który nadaje wo­dzie piękny, modroliliowy odcień.

Na środku jeziora jest wyspa. Za dawnych, może jeszcze pogań­skich czasów stał na owej wyspie gród, po pomorsku gard, stąd też i nazwa jeziora — Gardno. Inne podanie głosi, iż znajdował się tu święty chram Światowita i jego biały koń, wróżący kneziom i rycerzom tajemną przyszłość ich wypraw wojennych.

Najpiękniejsze podanie wiąże się jednak z imieniem Stenki-korsarki.

Opowieść o niej tak się zaczyna:

Żył był w sławnym grodzie pomorskim Kamieniu, który leży niedaleko ujścia rzeki Dziwny do mo­rza, ubogi rybak Boguchwał. Miał nędzną chatę na skraju Zalewu Ka­mieńskiego, lichą łódź, którą nie śmiał wypływać na morze, i kilka starych, wiecznie łatanych sieci. Lecz miał za to córkę jedynaczkę, urodziwą jako jutrzenka, tak że kto na nią spoj­rzał, oczu od niej oderwać nie mógł.

Nie miała już matki i gospodarzyła się razem z ojcem, naprawiając mu sieci i warząc jadło codzienne.

Miała na imię Stenka.

Nie raz i nie dwa przychodzili młodzi rybacy, by pokłonić się do stóp Boguchwałowi i prosić o rękę córki.

Ta śmiała się im w oczy i odpowiadała stale jedno i to samo:

- Albo to mi źle u ojca?

Pewnego dnia jechał konno brzegiem Dziwny dworak książęcy, Kędrzyn, wielki ladaco, znany w całym grodzie.

Ujrzawszy na przyzbie chaty Stenkę naprawiającą z ojcem sieć rybacką, zatrzymał rumaka i zapatrzył się w dziewczynę jak w tęczę:

- Hej, Boguchwale! — zakrzyknął do rybaka. — A skąd to macie taką piękną córkę?

- Bóg taką dał — odrzekł poważnie rybak.

- A nie chcielibyście oddać córki na dwór księcia ? — zapytał chytrze. - I jej byłoby lepiej, i wam dostatniej.

- Chleb, sól i ryby mamy, a więcej nam nie trza — odparł spo­kojnie rybak — chyba że ona by chciała, Stenka.

- I mnie dobrze z tatkiem — odrzekła śmiejąc się dziewczyna — na dwór książęcy za wysokie progi dla mnie.

Dworak Kędrzyn odjechał z niczym, ale od tego dnia coraz częściej zjawiał się przed chatą Boguchwała.

Któregoś poranka przybył nagle z pergaminem, przy którym zwieszała się woskowa pieczęć książęca.

- Kneź i pan nasz — przemówił do rybaka — rozkazuje wam, byście oddali Stenkę do służby dworskiej. W razie nieposłuszeństwa wtrąci was oboje do lochu!

Strwożył się Boguchwał, posmutniała i Stenka, lecz nie znając wielkiej sztuki czytania i pisania, uwierzyli Kędrzynowi na słowo.

Wzięła więc Stenka w węzełek ubogie swoje szaty niewieście, okryła się chustą i pożegnawszy się z ojcem, poszła za dworakiem do grodu.

W miesiąc później dowiedziała się od służby dworskiej, iż kneź żadnego pisma po nią nie wysyłał, że jest to tylko chytry podstęp Kędrzyna.

— Już on nie jedną tak zwabił do siebie — zwierzyła się służebna dworska. — I nic z nim, dziewczyno, nie poradzisz, bo możny to pan i kniążę mu ufa. Taka jest widać nasza dziewczyńska dola. Nie ty pierwsza, nie ty jedna!...

Za późna to była wiadomość, bo zły Kędrzyn uwiódł już Stonkę, a potem wracać kazał do dom. Lecz jakże tu teraz wracać do ojca?

Rozżalił się stary Boguchwał nad niedolą córki i poszedł do księ­cia kamieńskiego ze skargą na złego Kędrzyna, ale służba dworska nie dopuściła go nawet przed oblicze pańskie i śmiejąc się precz wy­rzuciła za dworskie wrota. Wrócił Boguchwał do swej zagrody, obszedł wszystkie kąty pustej chaty, a potem wsiadłszy na swą starą łódź rybacką, wypłynął z sieciami na morze.

I już go nikt więcej w Kamieniu nie widział.

Stenka płakała długo nad dolą swoją nieszczęsną, lecz gdy łzy obeschły, postanowiła pomścić się i za ojca, i za siebie, i za innych pokrzywdzonych. Zmówiła się więc z giermkiem książęcym, który zakochał się w niej, zabili nocą złego Kędrzyna, a potem zbiegli precz na drugi brzeg Dziwny, w niedostępne bory wolińskie.

Bezludna wyspa na jeziorze Gardno stała się dla nich najlepszą kryjówką, lud okoliczny prawił bowiem, iż jest to zaczarowane uro­czysko, na którym straszy biały koń Światowita. Omijano więc okolice Gardna z zabobonnym lękiem.

Wkrótce po rozległym pobrzeżu bałtyckim od Rugii aż po Koło­brzeg rozniosła się wieść o bandzie piratów morskich, którzy napa­dają na statki kupieckie, tak pomorskie, jako i duńskie, szwedzkie czy hanzeatyckie, rabując je doszczętnie i wycinając w pień załogę. Opowiadano przy tym dziwy niezwykłe o zuchwalstwie i odwadze piratów, którzy napadali na statki przy pomocy szybkich i zwrotnych łodzi. Banda miała liczyć około dwustu dobrze uzbrojonych ludzi. Hersztem była jasnowłosa dziewczyna Stenka. Nie była to przy tym zwykła banda rabusiów, gdyż piraci część łupów rozdawali ubogim i pokrzywdzonym.

Próżno książę kamieński słał we wszystkie strony zbrojne straże, próżno za głowę herszta wyznaczono wysoką nagrodę — nie dawało to żadnego rezultatu. Nie znana wciąż była kryjówka piratów.

Któregoś letniego wieczoru, gdy nagła burza rozszalała na Bałty­ku, straż piracka doniosła Stence, że widać na horyzoncie jakiś statek.

- Rozpalcie na cyplu nadbrzeżnym, gdzie są podwodne skały, wielkie ognisko i baczcie, dokąd statek płynie.

Wkrótce nadbiegł następny goniec z wieścią, że żaglowiec płynie wprost na ognisko.

- Czekać, aż statek wpadnie na skały! Łodzie mieć w pogotowiu w przybrzeżnych zaroślach! Sygnałem do boju będzie płonąca pochodnia, rzucona z urwiska w kierunku żaglowca.

Wielki dwumasztowiec hanzeatycki gnany północno-zachodnim wichrem pędził pod pełnymi żaglami wprost na płonące ognisko i rósł niemal w oczach. Za chwilę rozległ się głuchy trzask, i statek gwałtownie przechylił się na lewą burtę. Załoga żaglowca teraz dopiero rozumiała, że wciągnięto ją w pułapkę. Majtkowie szybko spuszczali szalupy na spienione fale. Rozległy się krzyki o pomoc i ratunek. Lecz oto płonąca pochodnia oderwała się od urwistego brzegu i zatoczywszy ognisty łuk spadła z sykiem do morza.

Powietrze rozdarł okropny wrzask i pięćdziesiąt łodzi pirackich pomknęło do rozbitego statku. Walka nie trwała nawet godziny. Piraci nie oszczędzali nikogo. Grzmoty raz po raz przewalały się po niebie. W oślepiającym blasku błyskawic czarne postacie piratów uwijały się szybko na kształt zgrai szatanów.

Przez całą noc, mimo wysokiej fali, piraci rabowali statek kupiecki i przewozili cenne towary na wyspę na jeziorze Gardno.

Rzęsisty deszcz, który spadł nad ranem, zatarł wszystkie ślady napadu. Tylko na skalistym wybrzeżu wolińskim czerniał rozbity doszczętnie wrak żaglowca.

Na wyspie gardneńskiej piraci zacierali z zadowolenia ręce i dzielili się bogatym łupem. Połowę zdobyczy, przynależną dowódcy, Stenka poleciła rozdać po kryjomu ubogim chłopom okolicznym.

Lecz radość piratów była przedwczesna, nie wiedzieli bowiem, że pośród bitewnego zamętu udało się kuchcikowi żaglowca przemknąć wśród ciemności i dopaść do brzegu.

Upłynęło kilka dni spokojnych wśród ucztowania i znów późnym wieczorem jakiś statek kupiecki ukazał się na widnokręgu. Stenka rozkazała ponownie rozpalić wielkie ognisko na urwistym cyplu i być w pogotowiu bojowym. Lecz tym razem morze było spokojne. Żaglowiec sunął wprost na płonący stos, ale ominął zręcznie niebezpieczne skały podwodne i wpłynął do maleńkiej zatoki.

Stenka płonącą pochodnią dala hasło do szturmu, i łodzie pirackie pomknęły ze wszystkich stron do żaglowca.

Lecz oto na pokładzie statku wyrosły jak spod ziemi szeregi zbroj­nych łuczników i oszczepników i deszcz strzał z łuków i kusz spadł na piratów.

Spostrzegła Stenka, że tym razem sama wpadła w pułapkę, i da­ła znak do odwrotu. Tylko niewielka część piratów zdołała pod osło­ną nocy przedrzeć się do łodzi na brzegu jeziora Gardno i dobić do wyspy, reszta dała gardła w walce lub poszła na powróz. Ocaleni z pogromu piraci wiedzieli jednak, że to są ich ostatnie godziny, od­kryto bowiem ich kryjówkę.

Stenka zebrała niedobitków i podziękowała im za wierną służbę.

- Nie znaleźliśmy prawa i sprawiedliwości we własnej ojczyźnie, więc musieliśmy bronić się i mścić krzywdy nasze. Potrafiliśmy wiele razy zwyciężać, jutro musimy pokazać, że potrafimy zginąć.

Następnie rozkazała potopić w jeziorze wszystkie skarby pirackie i przygotować się do walki.

Sama czuwała przez całą noc, zasłuchana w głuchy szum morza, który docierał aż tu na wyspę. Przez sito wspomnień przesiewała dzień po dniu całe swoje krótkie i smutne życie.

- A przecież wszystko mogło być inaczej — szepnęła.

I nagle zdało jej się, że widzi ojca swego, Boguchwała, jak na wą­tłej, słabej łodzi płynie na spotkanie ogromnego morza.

- Wkrótce się zobaczymy — uśmiechnęła się w zadumie.

O świcie łucznicy i oszczepnicy księcia kamieńskiego przypuścił szturm na wyspę.

Piraci walczyli zawzięcie, raniąc wrogów z ukrycia, lecz musieli ulec wielokrotnej przewadze. Zginęli w walce co do jednego.

Zwycięzcy, zdobywszy wyspę, na próżno szukali herszta piratów. Skoro tylko pierwsze czółno oszczepników dobiło do brzegu wyspy, Stenka skoczyła w nurty jeziora i przepadła bez śladu.

Podanie głosi, iż na dnie jeziora Gardno znajduje się po dzień dzi­siejszy wielki skarb piratów. Kto go wydobędzie, musi połowę skar­bów przekazać, zgodnie z ostatnią wolą Stenki, ubogim i pokrzywdzo­nym.


Stanisław Świrko z Książki "W KRAINIE GRYFITÓW - Podania, legendy i baśnie POMORZA ZACHODNIEGO"