02.09.2015, 08:24
Ja analizując historie mojej rodziny wierze że kolejne pokolenia powtarzają los swoich przodków,albo ciągną się za nimi nie pozamykane sprawy tych którzy już odeszli.
02.09.2015, 08:24
Ja analizując historie mojej rodziny wierze że kolejne pokolenia powtarzają los swoich przodków,albo ciągną się za nimi nie pozamykane sprawy tych którzy już odeszli.
02.09.2015, 09:51
Tak mnie Elie natknęłaś do dodatkowego przemyślenia jednej kwestii. Karma zakłada również, że w pewnym sensie sami wybieramy sobie miejsce i czas kolejnego przyjścia na świat (pomijając przypadki, które są rzucane bez własnej woli do określonego miejsca czasoprzestrzeni) - tak generalnie, gdyż odstępstwa od tej zasady są właściwie nieliczne. Tak więc, zakładając, że sami wybieramy sobie miejsce i czas, to i również "współtowarzyszy" i jeśli, zgodnie z ogólnymi założeniami karmy, mamy do odpracowania określone zagadnienia, to czyż nie jest naturalnym, że w pewnych ciągach rodzinnych, będzie się pojawiać z pokolenia, na pokolenie, zakres zbliżonych problemów?
Porównując taką rodzinę do fabryki (rodzina jako fabryka kształtująca osobowość i wszystko co się z tym wiąże, łącznie z poglądami i wizjami) - kiedy pracujesz w jednej, która produkuje dajmy na to słoiki to masz umiejętność produkowania słoików i przyjmowani są do pracy tylko ci, którzy chcą lub potrzebują się nauczyć produkcji słoików. Jedni nauczą się szybko i idą do innej fabryki, która może produkować szklanki (podobne problemy) lub wyrywają się z tego szklanego założenia i... przyjmują się do fabryki śrubek. Uczą się nowego (to różne programy karmy do odpracowania - 14, 16 itp w piramidce, w różnych miejscach się ujawniające i z różną siłą - siła ujawnienia to np. czas spędzony w danej "fabryce"). Kiedy już przepracujemy w każdej fabryce swój czas (inny dla każdego) to możemy wieść życie na pięknej łące lub w otchłani (nagroda za wysiłek, lub kara za coś tam). Tak więc wydaje się mi logicznym, że w pewnych rodzinach może następować taka swoista "specjalizacja" i wskazanie do przerabiania określonych zależności karmicznych (nie nazywam tego długami, gdyż długi eliminują naszą wolną wolę - a wolna wola decyduje o tym, gdzie trafiamy na końcu: na łąkę, czy do otchłani) - więc rodzimy się w takiej rodzinie, która zapewnia nam optymalne warunki do przerobienia swoich założeń. To właśnie może wychodzić rewelacyjnie w piramidkach rodzinnych. Jednak nadal jest to odpowiedzialność indywidualna, a nie zbiorowa. Powyższa karmiczna zasada powtarzalności i "fabryki", zakładając, że ma sens, łączy się też rewelacyjnie z przekazywaniem dysfunkcji rodzinnych z pokolenia na pokolenie (to mój "bzik" i temat moich prywatnych poszukiwań z wielu minionych miesięcy). Jednak nadal nie umiem w to wpisać odpowiedzialności zbiorowej, a jedynie powtarzalność wzorów, niezbędną dla rozwoju jednostki i do budowania indywidualnej drogi i indywidualnej odpowiedzialności jednostki. To co czytam o metodzie wspomnianej przez Autorkę tego tematu, łączy mi się pięknie z panem Zbysiem Freud-em i z jego pierwotnymi teoriami mówiącymi o przerzucaniu przez rodziców i krewnych na małe dzieci odpowiedzialności za własne czyny celem poprawienia swojego obrazu, wzmocnienia własnego autorytetu i "wybieleniu" win rodziny na przyszłość. Takie zawoalowane przerzucanie winy aby samemu poczuć się lepiej. Niestety nie rozwinął do końca swoich myśli w tym kierunku, gdyż, wypływały one na przykładzie dewiacji seksualnych, a ówczesne społeczeństwo (obecne myślę, że również) nie było gotowe aby przyjąć to co on dostrzegał, przez co został zmuszony do "retuszu" swoich poglądów i spostrzeżeń. Jednak nadal jest to odpowiedzialność indywidualna, którą ktoś żongluje i przerzuca na jednostkę słabszą psychicznie, a wiadomo, że dzieci są słabsze i podatne, oraz chłonne, a później wyrastają z przekonaniem, ze nie mają wyjścia, że tak musi być, że muszą zapłacić za hulanki przodków... bo tego od nich się oczekiwało i tak zostały wychowane. Tu wchodzi też potrzeba akceptacji i poczucia wspólnoty oraz tego, że zdecydowana większość ludzi jest umocowana społecznie i potrzebuje grupy do samorealizacji, a taką pierwotną/ podstawową grupą jest właśnie rodzina. Znajomość tych podstawowych zależności, myślę, że daje naciągaczom idealne pole manewru. Mało tego, pewne techniki mogą zadziałać, nawet gdy "guru" nie zna wszystkich zależności magiczno - psychologicznych z jakich korzysta. Jednak, ten który je opracowywał - miał pełną świadomość tego jakie zależności występują i jak zapanować nad schematami, ich powielaniem i przełamywaniem. Poza tym, intencja. Tym co cechuje tę metodę to intencja. Intencja i przekonanie o możliwości zmiany tego co było na to czego się pragnie. Od intencji do wiary jest blisko, a jednocześnie daleko. Jak wiadomo - wiara czyni cuda. Tak więc przekonanie i wiara w sens tej metody i w jej sukces jest już, więcej niż połową sukcesu. Gdyż najtrudniej w życiu to uwierzyć, że można coś zmienić, że można kształtować siebie i życie własne. Wiara, czyni cuda. Tak więc, postrzegam tę metodę co najwyżej, jako kolejny sposób na wzbudzenie wiary w jednostce, a później... później to Ty sama i Twoja wiara działa... a nie żadna magiczna metoda odcinania się od przodków. To Twoje przekonanie, że jesteś wolna działa, ale to przekonanie możesz też wzbudzić sama w sobie... tylko, że jest z tym problem - najpierw musisz po prostu dać sobie szansę i sama UWIERZYĆ w to, że MOŻESZ. Dopóki nie uczynisz nieświadomego - świadomym, będzie ono kierowało Twoim życiem, a Ty będziesz nazywał to przeznaczeniem. C.G.Jung
02.09.2015, 10:49
Pierwsze co mi przyszło na myśl, to np posyłanie dzieci do szkół muzycznych na siłę, bo mamusia czy tatuś nie spełnili swoich marzeń i zrzucają to na barki dziecka. Znam kilka rodzin gdzie dziecko siłą posyła się na studia, bo rodzice sami nie skończyli. Przykłady można mnożyć.A potem dziecko ma wyrzuty sumienia, bo przerwało naukę,studia. Czy w takiej sytuacji nie można oprzeć się wrażeniu, że to klątwa rodzinna - ano rodzice mieli podobną sytuację.Czy wynika to bardziej z cech charakteru, a ten się częściowo dziedziczy. Np. nie kończenie spraw, zadań.
02.09.2015, 11:42
[justify]Nie - to po prostu pozycja siły rodzica i ten drobny szczegół, o jakim wielu rodziców nie pamięta, że dziecko to autonomiczna jednostka, a nie nasza własność. To o czym Elie piszesz to właśnie klasyczne przerzucenie jest. Z karmą ma to niewiele wspólnego.
Rodzice chcą dla swoich dzieci jak najlepiej, co wynika zdaje się z tego, że dba się o to aby część nas samych przetrwała, a dziecko... genetycznie to przecież część nas samych, jednak... tak my i dzieci mamy wolną wolę. (Wona wola, to możliwość dokonywania wyborów, ale też ich zaniechania.) Najlepiej, czyli tak jak było w naszych (rodziców) marzeniach lub chroniąc przed tym co nas przerażało (choć nie musiało być przerażające ogólnie). Naszym marzeniem był dajmy na to taniec, śpiew, uprawa roli itp. itd. - ale to były nasze marzenia. Marzenia naszych dzieci są inne, bo są ich marzeniami. Zrozumiałam to dobitnie teraz, kiedy mój syn stanął na rozdrożu życiowym, na progu dorosłości wespół z własnymi błędami i własnymi marzeniami. Owszem, chciałabym aby skończył studia, ale... tak wyszło, że zakończył swoją naukę na na razie gimnazjum (przerwał naukę w technikum); zawsze starałam się nakierować go na taki zawód, który gwarantowałby mu pracę umysłową, a nie fizyczną (z pewnych względów zdrowotnych), ale on od dziecka marzył o spychaczach, ciężarówkach i ogólnie wielkim sprzęcie mechanicznym. Akceptowałam jego marzenia, ale nadal starałam się - jako alternatywę - zakodować mu, że pewne rzeczy musi dla własnego dobra, ale... czy to co ja uważam dla niego za dobre takie jest w istocie? Skąd mam na to pewność? Nie mam. Usiadłam i pomyślałam jak zmieniło się moje życie w ciągu ostatnich 3 - 4 lat, jak bardzo bolały mnie i przez lata uwierały schematy narzucone mi przez moją matkę - jej nadzieje, jej lęki, jej przekonania. Ostatnie lata poświęciłam na różne lektury i obserwacje i doszłam do wniosku, że NIE MUSZĘ spełniać jej wizji drogi mojego życia, oraz, że MAM PEŁNE PRAWO do bycia sobą, życia wedle własnego schematu i do spełniania własnych marzeń, na własny sposób. Świadomość ta sprawiła, że przestałam walczyć z matką i z samą sobą. Zaczęłam słuchać swoich marzeń i siebie, i z tego oszołomienia, przez wiele miesięcy nie wiedziałam jak mogę wykorzystać swoją wiedzę o sobie. Trochę pomocy uzyskałam w 9 roku własnym - pomógł mi w sprzątaniu tego co było, w układaniu na miejsce. Mam silny charakter, dlatego danie prawa do samodzielnego życia własnemu dziecku było dla mnie cholernie trudne. Jednak uzyskując swoją autonomię jako osoba, niezależną od nakazów rodzinnych, uzyskałam spokój i moim zadaniem, jako matki, jest pomóc mojemu dziecku w odnalezieniu jego spokoju, a nie uzyska tego realizując moje marzenia i uciekając przed moimi lękami. Zwłaszcza, gdy skumulują się one z jego własnym zestawem. Myślę, że to co osiągnęłam w pracy nad sobą (bynajmniej jeszcze nie uważam jej za zakończoną) i w postrzeganiu własnego syna - jest współbieżne z tym co proponuje w swoich założeniach owa metoda, która rozpoczęła ten wątek. Bez mieszania w to długów poprzednich pokoleń (uważam to za błędy wychowawcze, które są jako wzorce przekazywane z pokolenia na pokolenie, a nie jako długi). Nikt z nas nie jest ideałem, nikt z nas nie ma instrukcji obsługi własnych dzieci, dlatego tak ważnym jest aby nauczyć się pozwolić być im NIMI. NIMI, bez naszych fanaberii, bez naszych lęków, naszych nadziei i marzeń - bo dzieci mają własne - tak jak w piramidce mają własną drogę do przepracowania. WŁASNĄ, czasem, na poziomie karmicznym, wspólną z nami, ale to już coś innego i nie o to w tym temacie chodzi. Ja do swoich przemyśleń doszłam, po tym jak starałam się poukładać sobie spaprane rodzinne relacje, które wepchnęły mnie na granicę załamania nerwowego, być może miałam depresję, a na pewno stany zbliżone do niej. Jednak, dla mnie podstawą jest wiedza. Czytanie, analizowanie, zbieranie informacji i danych. Taki, trochę ze mnie niewierny Tomasz i wszystko muszę sprawdzić, dotknąć i przeanalizować przez własny rozum, własne poglądy, i własne doświadczenia i obserwacje. Branie wszystkiego na samą wiarę - to nie u mnie. Nie lubię też utrudniać i udziwniać rzeczy, które uważam za oczywiste. Choć czasem proste rozwiązania wydają się być niemożliwe, to najczęściej nie umiemy ich dostrzec. W tych relacjach łatwo było rzucać też oskarżenia, że nie mogę sobie ułożyć, życia osobistego bo... mam ojca kata i uciekającą matkę, bo moja babcia była kimś tam, a prababcia miała kochanka - to było proste i oczywiste i ŁATWE oraz - bardzo medialne. Tylko, czy prawdziwe? Usiadłam, zaczęłam prowadzić dziennik i czytać, zapisywać przemyślenia i wnioski, i dotarło do mnie właśnie to, że tu nikt nie jest winny w tym, że spaprane mam życie osobiste - tylko ja sama. Łatwo było zrzucać winę na otoczenie, ale... to nie była prawda. Prawda była taka, że właśnie starałam się sprostać oczekiwaniom jakie postawiła mi rodzina i nie ważne, że od dawna byłam już dorosła. Zaczęłam wyciągać z siebie te wszystkie rzeczy, o których przez lata myślałam, że MUSZĘ, że jest to moim obowiązkiem i analizowałam czy tak jest na prawdę, oraz skąd się to przekonanie wzięło. Okazało się, że część jest to obowiązek przekazywany z pokolenia na pokolenie - np. najstarszy/ najmłodszy zajmuje się chorymi członkami rodziny/ rodzicami gdy już są niesamodzielni - jest to potężny dogmat społeczno rodzinny, uwarunkowany społecznie - miał on sens, gdy istniały inne warunki otoczenia - choćby jeszcze 100 lat temu, dzisiaj - to nie jest dogmat który nie ma alternatywy. Jednak oddanie do specjalnego ośrodka osoby niepełnosprawnej, czy dom spokojnej starości dla rodziców - są nadal bardzo negatywnie postrzegane społecznie, a osoby które się na to decydują, są piętnowane przez otoczenie. Z niesmakiem jest też traktowane wynajęcie opieki osób z poza rodziny - bo OPIEKA JEST OBOWIĄZKIEM DZIECI, RODZEŃSTWA, czy innych bliskich. Otóż nie jest. Już dzisiaj nie musi być. Takich wyborów (bardzo trudnych, ale stanowiących o samostanowieniu jednostki) mogłabym kilka przytoczyć. Chodzi o to, że często sobie po prostu nie uzmysławiamy, że mamy możliwość kształtowania otoczenia przez dokonanie wyboru, który MY uważamy za słuszny, czy dobry i właściwy dla nas - więc w to miejsce przyjmujemy wybór najbardziej oczekiwany społecznie, a to niestety jeśli jest sprzeczne z naszym wewnętrznym przekonaniem o tym co dla nas dobre, sprawia, że jesteśmy rozdarci wewnętrznie, sfrustrowani, dopadają nas wątpliwości, wahania i wszystko nam się walić zaczyna... bo robimy to co wypada, a nie to co chcemy albo przynajmniej nie tak jak chcemy, tylko tak jak wypada. Tak więc, wracając do tej metody jaka tu się przewija - ta metoda pozwala nam robić to co chcemy, albo tak jak chcemy zwalniając nas z zobowiązań społecznie narzuconych - nic więcej. naciąganie, to samo można otrzymać bez mieszania do tego metafizyki.[/justify] Dopóki nie uczynisz nieświadomego - świadomym, będzie ono kierowało Twoim życiem, a Ty będziesz nazywał to przeznaczeniem. C.G.Jung
02.09.2015, 12:37
Szkoda że od początku nie wkleiłam artykułu o którym zaczęłam ten wątek więc robie to teraz:
Tytuł brzmi "Uwolnij się od problemów dziadka" Mówi się z przekąsem: niedaleko pada jabłko od jabłoni, jaki ojciec, taki syn. Te stare prawdy potwierdzają dziś psychiatrzy i psycholodzy terapeuci. Istnieje cos takiego jak pamięć rodu. Ona determinuje nasze upodobania i zachowania. I często staje się trudnym do udźwignięcia bagażem. Jak zrzucić ten ciężar, tłumaczy terapeutka Ile razy mam tracić to, co zarobiłem? – w gło- sie Krzysztofa z Wrocławia jest wyrażne na- piecie. – Całe życie borykam się z tym samym problemem. Haruje jak wół, nie dosypiam, nie dojadam, biorę kredyty. Osiągam sukces, a potem trace wszystko. I znowu zaczynam... Zdesperowany mężczyzna przyjechał za- tem na warsztaty Agnieszki Ziembinskiej: „Syndrom pokoleniowy”, które odbywają się w Poznaniu, w Instytucie Wiedzy Waleolo- gicznej. Jako pierwszy opowiada o swoim pro- blemie. Na koniec wyjmuje kartke, na której spisał dane swoich przodków: imiona, na- zwiska, daty narodzin, smierci, liczbe dzieci, układy rodzinne... Prowadzaca warsztaty pyta o miejsca, w których mieszkali, czy sie roz- wodzili, jaki mieli charakter, czy w historii ro- dziny przetrwały o nich jakies anegdoty. Po wyjasnieniach Krzysztofa zaczyna liczyc cos i zapisywac na kartce. – Przypomnij sobie, czy twój dziadek od strony matki zbankruto- wał, uczestniczył w jakiejs tragedii zwiazanej ze strata pieniedzy? – pyta mezczyzne. – Spa- lił mu sie młyn, stracił wszystko, ale najgorsze było, ze w płomieniach zginał parobek – sły- szy w odpowiedzi. – Oto przyczyna twoich problemów – podsumowuje Agnieszka Ziem- binska. – Ciagniesz za soba traume dziadka. Gdy sie z nia uporasz, twój los sie odmieni. Postaraj sie zrozumiec jego połozenie. Zmów za niego modlitwe, pomysl, co czuł. Poroz- mawiaj z dusza dziadka, powiedz jej, ze w tra- gedii, która sie wydarzyła, w ogóle nie było jego winy. Pochwal za to, ze był bardzo do- brym człowiekiem. Na warsztaty Agnieszki Ziembinskiej przybyło kilkanascie osób z róznych miast w Polsce. Wiekszosc ma problem, z którym nie moze sie uporać Niektórzy od dawna ba- daja historie swojej rodziny i chcą się dowie- dziec, w jaki sposób syndrom pokoleniowy wpływa na ich losy. – W wielu rodzinach pa- nuje pewna powtarzalność – tłumaczy psy- cholozka. – Na przykład mężczyzni sa utalentowani muzycznie, kobiety poslubiaja pijaków, córki podobnie jak ich matki zbyt wczesnie wychodza za maz. Zawsze nalezy dotrzec do zródła, czyli zrozumiec, co i kiedy zapoczatkowało dana sytuacje. Przekonałam sie, ze po odnalezieniu winowajcy, czyli kon- kretnego przodka, i ustaleniu, co mu sie przy- trafiło, w obecnym zyciu moich pacjentów zachodza zmiany. Czasami nie trzeba szukac bardzo głeboko w historii rodu, bo za nasze problemy „odpowiedzialni” sa zyjacy krewni. JAK TO WYGLADA W PRAKTYCE? Przekonujemy sie o tym dosc szybko podczas dwudniowych zajec. Kazdy z nas przyniósł przygotowana w domu rozpiske z waznymi datami dotyczacymi rodziców, dziadków i pra- dziadków. Teraz napiszcie, z jakim problemem chcecie sie uporac – prosi prowadzaca. Kur- sanci pisza: brak miłosci, pieniedzy, samo- tnosc, trudne relacje z bliskimi... Kazdy chwile mówi o sobie, co go dreczy. – Bardzo kocham mojego syna Norberta. Postanowiłam zapisac sie na zajecia w jego dwudzieste urodziny – opowiada pani Dorota z Gniezna Chciałabym naprawic nasze relacje. Norbert nigdy mi sie nie zwierza, niechetnie mówi o sobie, gdy go o cos pytam, to mnie zbywa. Własciwie im bardziej sie staram, tym gorzej to wychodzi. Ag- nieszka Ziembinska pyta o okres ciazy, o to czy Dorota, jej maz, rodzina cieszyli sie z narodzin syna. Analizuje daty, które spisała. – Czy Norbert to naprawde twoje jedyne dziecko? – pyta. Dorota potwierdza, ale dodaje, ze przed narodzinami syna była juz w ciazy. Zdecydowała sie na aborcje, miała wtedy osiemnascie lat, chciała studio- wac... – Czesto jest tak, ze usuniecie ciazy wpływa na relacje z dzieckiem, które sie narodziło – tłu- maczy Agnieszka. – Jednak mozna to naprawic. Przypomnij sobie emocje, które towarzyszyły ci w przeszłosci, wyobraz sobie dziecko, które miało sie urodzic, np. pod postacia swiatła, przepros, wytłumacz swoja decyzje, wyspowiadaj sie, zrób cos w jakiejs szlachetnej intencji. Ale nie oceniaj sie, nie obwiniaj. Wyrzuc z siebie emocje, które wpływaja na kontakt z synem. Zobaczysz, ze wa- sze relacje szybko sie zmienia. NUMER W KLANIE RODZINNYM Jest podstawa do zbadania syndromu pokolenio- wego człowieka. Wylicza sie go na podstawie dat narodzin, smierci, slubów naszych bliskich. Wia- domo oczywiscie, ze jezeli chodzi o kilka pokolen wstecz, nie zawsze znamy wazne daty dotyczace przodków. Nie ma to wiekszego znaczenia, ponie- waz terapeutka na podstawie własnych obliczen poda nam odpowiedni numer i wyjasni, co z niego wynika. Wykonuje to za pomoca tzw. kwadratu ma- gicznego, na który nanosi daty. Potem porównuje nasz numer w rodzie z innymi członkami rodziny i ustala, czyje losy moga na nas wpływac. – Mam problemy z mezczyznami, jestem „ry- czaca czterdziestka”, a jeszcze nie spotkałam tego jedynego – wyznaje Karolina. – Trafiam na facetów, którzy nie chca załozyc rodziny, interesuje ich wy- łacznie seks. Albo zwyczajnych nieudaczników czy wrecz oszustów. Chodziłam nawet na terapie, ale okazało sie, ze z moimi emocjami jest wszystko w porzadku. Wspólnie analizujemy historie ro- dziny Karoliny. Mama, babcia wiodły zwyczajne, spokojne zycie. Za to o wyczynach prababci Fran- ciszki mówi sie do teraz. Mieszkała w Poznaniu, była córka weglarza. Rodzina chciała wydac ja za maz za bogatego kowala, ale ten wycofał sie tuz przed slubem, bo znalazł lepsza partie. Dziew- czyna szybko zakochała sie w kolejnym mło- dziencu, o którym wiadomo tylko tyle, ze uwiódł ja i porzucił. Franciszka zdecydowała sie na ka- riere „kobiety ulicznej”. Uzbierała niezły majatek i dopiero po trzydziestce, załozyła sklep, wyszła za maz i urodziła dziecko. METODA USTAWIEN Przychodzi czas, aby ja wypróbowac. Wybrane osoby staja na srodku sali. Karolina jest w cen- trum, obok niej kobiety, które reprezentuja babcie Franciszke, jej córke, za nimi meska czesc rodu. Dziewczyna, która wciela sie w babcie Franciszke zaczyna płakac. Karolina przytula ja. – Zyłas, jak chciałas, byłas wyjatkowa, kocham cie – mówi do „prababci Franciszki”. Kursanci czuja, ze uczestniczyli w czyms waznym, z całego serca chcieli pomóc Karolinie. – Czasami na warsztatach robie tzw. ustawie- nia, czyli ludzie odgrywaja członków jakiejs ro- dziny – tłumaczy Agnieszka. – Pojawia sie wtedy energia, która czysci relacje. Bo wiele naszych traum ma zródło w czwartym pokoleniu do tyłu. Nigdy za to nie ciagniemy spraw dalszych niz te, które siegaja siódmego pokolenia. Kolejna opowiesc. Dziadka Lucyny zabili Nie- mcy strzałem w głowe, a jej babcia to widziała, krzyczała, nic nie mogła zrobić. Była wówczas w ciazy, siedem miesięcy pózniej urodził sie Al- fred, ojciec Lucyny. Od dziecka cierpiał na po- tworne migreny, odziedziczyła je Lucyna, po niej jej córka, Malwina. Kobieta była już na konsulta- cjach u Agnieszki pół roku temu. Psycholozka uświadomiła jej, ze babcia przekazała kolejnym członkom rodu taki program. – Przyszłam na warsztaty, bo chciałabym poukładac sobie tez inne sprawy – mówi Lucyna. – Bo wiem, ze ta metoda działa – Malwina i ja pozbyłyśmy się migreny! Jak to było? Opowiadałam historie mojej babci, rozpłakałam się. Nie myślałam, ze mam w sobie tyle emocji powiązanych z przodkami. A potem poczułam, ze pora odrzucić negatywny program. Dla osób, które się dopiero urodzą. – Czy możemy odciąć się od naszego rodu i miec w nosie przodków? – pada pytanie na koniec warsztatów. – Nie jest to możliwe – odpowiada psy- cholozka. – Przecież od nich dostaliśmy życie i my przekażemy je dalej. Jesteśmy ogniwem łączącym pokolenia. Agnieszka Ziembinska przyznaje, ze czasami czuje się jak detektyw. Bada tropy, układa je w całość, odkrywa tajemnice... A to, co robi, potrzebne jest żyjącym oraz tym, którzy odeszli. Mam nadzieje że będziecie w stanie to przeczytać,mój komp nie należy do najnowszych i nie zawsze poprawia ortografie,ale przecież nie o to chodzi.
02.09.2015, 13:08
Czytałam ten artykuł
podsumowaniem dla mnie jest jedno powiedzenie "Czym skorupka za młodu nasiąknie - tym na starość trąci" również - samospełniająca się przepowiednia - ona dotyczy również pozytywów - choć my pamiętamy o niej w kontekście negatywów terapeuta - terapeucie nie jest równy To co wynosimy z domu nas kształtuje i było programowane przyzwyczajeniami wielu pokoleń. Wyrwać się z tego można samodzielnie - słowem kluczem jest tutaj WIARA (jak we wszystkim właściwie). Wiara w siebie, w to, że można coś zmienić. Jeśli uważasz, że to może być sposób aby rozwiązać Twoje problemy - warto spróbować . Być może do uzyskania sprawczej siły wiary jest Tobie potrzebna otoczka magiczna, więc - czemu nie spróbować. Dla mnie podstawą wiary jest wiedza, a przynajmniej znajomość mechanizmów, które wpływają na moje działania i na moją wiarę. Wybacz, ale nadal pokutowanie i odpowiedzialność zbiorowa mnie nie przekonuje. Dla mnie - ten artykuł, jest skrzętną, medialną reklama określonej osoby prowadzącej określone warsztaty... które notabene nie są darmowe... http://wiadomosci.onet.pl/tablica/syndro...watek.html https://zenobiuszjuz.wordpress.com/2013/...leniowego/ W internecie można znaleźć wiele publikacji w tym temacie. Hymnów pochwalnych i krytycznych również, ale tego co mnie w tym brakuje, to wymiernych relacji długoterminowych. Jest wielkie zachłyśnięcie, HURA i co... jest dobrze, a później, już nic nie wiadomo na dobrą sprawę, nic ponad to, że przez chwilę było dobrze... a może ktoś dzięki tej wierze przerobił coś w swojej karmie, a może sama wiara - zbyt wiele niewiadomych - to tak jak kuszenie na pustyni - dam ci wody i nie będzie ci się chciało pić... ... tylko co dalej? Tak jak napisałam już - owszem, rzutuje na nas pokoleniowy nalot, ale nie w sposób sugerowany i metafizyczny - jest to bardzo przyziemny łańcuch zależności psychologicznych niestety. Dla mnie to trochę tak, jak z naciąganiem staruszków na cudowne garnki, albo wełniana kołdrę za kilka tysięcy... kupiona przed prezentacją w chińskim markecie. Po prostu -mistyka jest coraz bardziej popularna, coraz więcej osób się nią interesuje, jest medialna i daje łatwe odpowiedzi, przy czym "Trener" nie musi pokazywać skąd czerpie swoją wiedzę... cóż... podając te wszystkie dane - dajemy mu siebie na tacy - To moje zdanie. Dopóki nie uczynisz nieświadomego - świadomym, będzie ono kierowało Twoim życiem, a Ty będziesz nazywał to przeznaczeniem. C.G.Jung
02.09.2015, 16:45
Cytat:To o czym Elie piszesz to właśnie klasyczne przerzucenie jest. Z karmą ma to niewiele wspólnego No tak, ale dziecko w przyszłości może uznać to za karmę rodzinną - mamie się nie udało, mi się nie udało skończyć - nic tylko karma rodzinna a nie brak konsekwencji w działaniu, czy po prostu brak talentu w tej dziedzinie.
03.09.2015, 08:27
Owszem Elie jest tak jak napisałaś - dziecko może to postrzegać tak właśnie - jako karmę, ale na dobrą sprawę nie ma to wiele z karmą wspólnego, jest tylko błędem wychowawczym lub niedostosowaniem metod wychowawczych i przekazu do potrzeb konkretnego dziecka.
Opisałaś, Ty lub Szamka historię "dziewczynki", która zeszła na złą drogę - myślę, że tamta historia może obrazować, to jak wygląda niedostosowanie empatii rodziców i ich zrozumienia względem indywidualnych potrzeb dziecka. Owszem, jednocześnie jest to też obraz mogący być przykładem na realizację karmy, ale - diabeł tkwi w szczegółach, a granica jest subtelna, wyraźna, ale subtelna. Nazewnictwo więc jest tylko elementem i nie sprawia, że coś zaczyna być tym, czym w istocie nie jest. Oczywiście - w określonych przypadkach może to być związane z karmą rodziny, ale nie we wszystkich, które tak myślą. No i nazwanie czegoś w określony sposób, nie sprawia jeszcze, że to jest właśnie tym - to nadal jest czym innym. We wszystkich tych metodach, jak również w medycynie tradycyjnej, czy w systemach magicznych przecież obowiązuje jedna główna zasada - po pierwsze: nie szkodzić. Jednak, jeśli ktoś szuka rozwiązania i sposobu na zmianę siebie samego i nie wie od czego ma zacząć. Szuka więc i szuka, i przechodzi przez tę metodę jako element poszukiwania własnej drogi życia i własnego spełnienia, może być to dobra metoda, o ile będzie skuteczna, i o ile da siłę do dalszej pracy ze sobą i nad sobą, bo jeśli da wymówkę do tego aby usiąść na laurach, bo odcinam się od przeszłości i długów przodków "i teraz żyje już tylko na własny rachunek" ostatecznie zupełnie nie musi mieć dobrych reperkusji, bo co jeśli w ten sposób nałożymy sobie zadań do rozwiązania w przyszłym wcieleniu, napsujemy sobie karmy zbyt niefrasobliwym podejściem do tematu? Przeszłość to zawsze będzie część nas, bez względu na to jak bardzo nam się to może nie podobać, bo tak, czy inaczej nas ukształtowała (właśnie przez wychowanie, ale też przez tradycję i rytuały - nie te magiczne, ale rodzinne, jak np. wspólny niedzielny obiad) i nie jest możliwym odcięcie się od niej. Natomiast zrozumienie mechanizmów i przepracowanie własnych zagadnień przeszłości własnej i rodzinnej może dać wiedzę, która nas wzbogaci i stworzy fundament do budowy solidnego życia i solidnego ja, a chodzenie takie na skróty przez wymówi metod różnych - to tak jak budowanie domu od drugiego piętra (że zacytuję porównanie, z którym się tu spotkałam, a które chyba należy do Nuta). Dopóki nie uczynisz nieświadomego - świadomym, będzie ono kierowało Twoim życiem, a Ty będziesz nazywał to przeznaczeniem. C.G.Jung
03.09.2015, 14:12
Na stronie jednej z wróżek znalazłam taką wypowiedź:
"Jednak nic nie trwa wiecznie.Nadchodzi w naszym życiu moment ,kiedy określona życiowa lekcja się kończy-karma zostaje wypalona.Wówczas ludzie potrzebują nowych narzędzi za pomocą których będą mogli się dalej kroczyć przez życie. Zazwyczaj odczuwają to tak,że jednocześnie pragnąc zmian w swoim życiu, nie są w stanie niczego zrobić, aby te zmiany nastąpiły.Kręcą się jak pies w koło własnego ogona- nie potrafią wyjść z zaklętego kręgu własnych ograniczeń.Określony układ wibracji jaki występuje w ich portrecie numerologicznym, sprawia,że działają nawykowo, popełniają wciąż te same błędy i przyciągają do siebie charakterystyczne problemy.Pojawia się przed nimi coś w rodzaju muru,którego nie są w stanie o własnych siłach pokonać." Zdaje się ona dodawać pewne kwestie do omawianego tematu, chociaż z pozoru może się wydawać, że dotyczy zupełnie czegoś innego. Dopóki nie uczynisz nieświadomego - świadomym, będzie ono kierowało Twoim życiem, a Ty będziesz nazywał to przeznaczeniem. C.G.Jung
03.09.2015, 14:32
Z linkami do blogów, stron, to raczej ostrożnie. Obowiązuje regulamin w którym jasno określono warunki. Szczególnie linki do stron osób które zarabiają na wróżeniu czy czymkolwiek. Powinni wtedy zamieścić logo naszego forum.
Co innego niektóre blogi, co wnoszą cenną wiedzę a twórcy na niej nie zarabiają. Reklama kosztuje - to tak na marginesie i na zapas. Ale jeśli już wkleiłaś i ja zacytuję pewną treść z linku wyżej, z którą się nie zgadzam z wielu powodów; Cytat:Numerolog dokonuje tzw.zmian numerologicznych w portrecie zgłaszających się osób.Jego wiedza, intuicja i doświadczenie podpowiadają mu jakie układy wibracji są najkorzystniejsze dla konkretnego klienta.W praktyce zmiany portretu numerologicznego przede wszystkim sprowadzają się do dodania nowych imion-zazwyczj kilku.Istotne jest to ,że imion tych nie potrzebujemy nigdzie rejestrować. Mają one charakter nieoficjalny, a otoczenie nawet nie musi o nich wiedzieć. To jest zwykłe naciąganie ludzi na kasę, próba skuszenia ich i wmówienia, że poprzez zmianę literek, liczb, zmienimy swój los. Totalna bzdura która jest wbrew logice. Bo jeżeli liczby określają nasz los, wskazują na braki, złe cechy charakteru, los z góry przeznaczony, który na dodatek (według prawa Karmana ) sami sobie wybraliśmy przychodząc na ten świat, to wszelkie próby ominięcia losu, wykpienia poprzez zmianę tej czy innej literki, jest kłamstwem i przeczy logice. Karma jest po to, żeby popracować nad soba, zmienić swój charakter, odpracować dług a nie wypiąć się na niego, zmieniając litery. No losie, nie wiem kto jest tak naiwny i daje się nabierać na takie sztuczki - PERFIDNE NACIĄGANIE LUDZI NA KASĘ - WYŁUDZANIE KASY!!! :diablo:
,,Lepiej bez celu iść naprzód niż bez celu stać w miejscu, a z pewnością o niebo lepiej, niż bez celu się cofać”
– Andrzej Sapkowski CO ZASIEJESZ TO ZBIERZESZ |
|