20.07.2012, 08:27
Zależy co uważasz za wredność Ellie. Spotkałam się z używaniem tego określenia, kiedy komuś nie spodobało się, że usłyszał prawdę o sobie - przekazaną wprost - uznał, że osoba, której nie podoba się jego zachowanie jest wredna...
Tak samo z fałszem. Gdybyśmy nie byli fałszywi wobec innych i walili im prosto w oczy to, co myślimy o niektórych ich zachowaniach, to podejrzewam, że nie utrzymywalibyśmy żadnych sensownych relacji. Ja wszystkiego ludziom nie mówię, co o nich myślę i jak oceniam. Bo oceniam - tego się nie da uniknąć. Po co mam mówić rzeczy, które mogą być przykre i trudne do przyjęcia. Poza tym po co mam mówić, skoro mam pewność, że i tak osoba tego w sobie nie zmieni, a na dodatek określi mnie jeszcze jako wredną, czy podłą...
Ciekawe, co udałoby mi się zdziałać pozytywnego, gdybym rodzicom swoich podopiecznych wywaliła swoją ocenę ich postępowania z dziećmi... A prawda wygląda tak, że to przez rodziców dzieciak przestaje chodzić do szkoły, wkręca się w światek przestępczy, szuka przyjemności w alkoholu i dragach. Rodzice obwiniają cały świat za to, a prawda jest zupełnie inna - tyle, że do nich to nie dociera. A ja im tego też nie mówię, bo po co - i tak nie dotrze i postawy nie zmienią. Dla nich ważne, żeby się nachlać i nie myśleć za dużo. Reszta sama się załatwi. Tak - jestem fałszywa w tych relacjach, bo wiem już z doświadczenia, że tylko chwaląc ich najdrobniejsze przejawy zainteresowania dziaciakiem i przemilczając ogrom zaniedbań - mam szansę na współpracę w drodze na prostą.
Albo w pracy - gdybym szefostwu w instytucji nadrzędnej powiedziała, co myślę o odrealnionych wymogach w dokumentacji, to straciłabym pracę. Łykam więc z goryczą niektóre polecenia i tyle. Też jestem wtedy fałszywa - tak samo, jak cała rzesza innych pracowników, którym zależy na wyższym celu bardziej, niż prawdomówności.
Tak samo z fałszem. Gdybyśmy nie byli fałszywi wobec innych i walili im prosto w oczy to, co myślimy o niektórych ich zachowaniach, to podejrzewam, że nie utrzymywalibyśmy żadnych sensownych relacji. Ja wszystkiego ludziom nie mówię, co o nich myślę i jak oceniam. Bo oceniam - tego się nie da uniknąć. Po co mam mówić rzeczy, które mogą być przykre i trudne do przyjęcia. Poza tym po co mam mówić, skoro mam pewność, że i tak osoba tego w sobie nie zmieni, a na dodatek określi mnie jeszcze jako wredną, czy podłą...
Ciekawe, co udałoby mi się zdziałać pozytywnego, gdybym rodzicom swoich podopiecznych wywaliła swoją ocenę ich postępowania z dziećmi... A prawda wygląda tak, że to przez rodziców dzieciak przestaje chodzić do szkoły, wkręca się w światek przestępczy, szuka przyjemności w alkoholu i dragach. Rodzice obwiniają cały świat za to, a prawda jest zupełnie inna - tyle, że do nich to nie dociera. A ja im tego też nie mówię, bo po co - i tak nie dotrze i postawy nie zmienią. Dla nich ważne, żeby się nachlać i nie myśleć za dużo. Reszta sama się załatwi. Tak - jestem fałszywa w tych relacjach, bo wiem już z doświadczenia, że tylko chwaląc ich najdrobniejsze przejawy zainteresowania dziaciakiem i przemilczając ogrom zaniedbań - mam szansę na współpracę w drodze na prostą.
Albo w pracy - gdybym szefostwu w instytucji nadrzędnej powiedziała, co myślę o odrealnionych wymogach w dokumentacji, to straciłabym pracę. Łykam więc z goryczą niektóre polecenia i tyle. Też jestem wtedy fałszywa - tak samo, jak cała rzesza innych pracowników, którym zależy na wyższym celu bardziej, niż prawdomówności.